T   Y   G   O   D   N   I   K    
N A S Z A         P O L S K A
    ISSN 1425-1914     Indeks 332453     NR 10 (531)     6 marca 2006  
    
        

Już w 1996 r. "Kurier Brzeski" zastanawiał się, czy mafia paliwowa osiadła w Skarbimierzu pod Brzegiem, a Urząd Kontroli Skarbowej zawiadomił prokuraturę o przestępstwie

Ostatni Brzeg

Przez prawie pół wieku w Brzegu stacjonowało 15 tysięcy żołnierzy sowieckich, a na pobliskim lotnisku w Skarbimierzu stały MIG-i i śmigłowce bojowe. Centrum miasta dzieliły od lotniska 4 kilometry.

W okolicach miasta zdarzały się wypadki. W Małujewicach odłamki rakiet "zdjęły" dach stodoły i uszkodziły ganek domu, innym zaś razem pocisk wystrzelony z działka pokładowego wpadł do zagrody i ciężko ranił kobietę. W Łukowicach silny podmuch powietrza (pilot włączył akurat dopalacz) zmiótł komin.

Dopiero 20 lutego 1990 r. zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. dywizji Franciszek Puchała wprowadził zakaz wykonywania lotów szkoleniowych z lotniska Brzeg w porze nocnej 22.00-6.00 na samolotach bojowych i szkolno-bojowych oraz zakaz wykonywania lotów na samolotach MIG-25 w polskiej przestrzeni powietrznej w dzień i w nocy na przestrzeni ponaddźwiękowej.

0610kaj1.jpg

Miasto za murem

Powyłamywane płoty. Domy z powybijanymi szybami, zamiast firanek strzępy gazet. Powyrywane z chodnika płyty. Śmieci, śmieci jeszcze raz śmieci. Tak wyglądał teren zajęty przez radzieckie koszary. Zapach zgnilizny i brudu niósł się daleko w miasto.

Gwałty, kradzieże, pobicia – milicja rzadko odważała się na interwencję, bo sprawcy na ogół nosili czerwone gwiazdy na czapkach. Kryptookupacja sowiecka w Brzegu przybrała aż nadto rzeczywisty wymiar.

Pierwsza demonstracja antysowiecka wybuchła w październiku 1956 r. Z okrzykami: Precz z Ruskimi, Precz z Rokossowskim tłum pomaszerował pod koszary. Żądano usunięcia sowieckich patroli z ulic. Żołnierze wchodzący w ich skład wielokrotnie zachowywali się bardziej agresywnie niż polscy milicjanci. Demonstranci żądali, by sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR Józef Baławajder doprowadził do usunięcia Sowietów z Brzegu.

Oczywiście nic takiego się nie stało. Jednak odwaga mieszkańców zaowocowała. Żołnierze radzieccy wycofali się z ulicy Starobrzeskiej, a tamtejsze mieszkania przydzielono potrzebującym. Uczestników demonstracji nie represjonowano.

15 września 1989 r. wiec Towarzystwa Przyjaciół "Powściągliwości i Pracy" zorganizowany przez Wiktora Krzewickiego (dziś redaktora naczelnego "Kuriera Brzeskiego") zgromadził ponad 2000 mieszkańców Brzegu i okolic. Demonstranci domagali się wycofania wojsk radzieckich, urealnienia opłat za ich pobyt i zakazu przejazdów przez miasto transporterów i ciężarówek – od lat notowano ofiary brawurowej jazdy ciężko podpitych sołdatów – i zakazu nocnych lotów.

22 lutego 1990 r. przemarsz z Rynku pod koszary radzieckie zorganizowała "Solidarność Walcząca" i Ruch Młodzieży Niezależnej. 17 września tego samego roku Partia Wolności z obecnym radnym Mariuszem Sokołowskim na czele protestowała przeciw nieterminowemu przekazywaniu obiektów wojskowych i mieszkań miastu. Wtedy wydawało się, że Sowieci nigdy nie opuszczą Brzegu.

A jednak... 16 marca 1993 r. 50 ostatnich sowieckich żołnierzy opuściło Brzeg. Dzień później w Urzędzie Miejskim płk Borys Potapow, ostatni dowódca wojsk rosyjskich w Brzegu, i Stanisław Branowicki, pełnomocnik wojewody opolskiego, podpisali protokół przekazania 7 obiektów porosyjskich oraz terenów wielkości ponad 16 ha.

Brzeg wyzwolił się spod sowieckiego protektoratu. Jak się okazało – nie do końca.


Premier Olszewski ostrzegał

Już wówczas, niemal w momencie odjazdu sowieckich wojsk, ówczesny premier Jan Olszewski ostrzegał przed spółkami, które będą chciały zagospodarować tereny dawnych koszar sowieckich. Były to znakomite miejsca zarówno do ukrycia ciemnych interesów, jak i agentury.

Spółka Solo pojawiła się na terenach byłego lotniska sowieckiego w Brzegu niemal jednocześnie z opuszczeniem go przez dawnych użytkowników. W każdym razie jako jedna z pierwszych przystąpiła do przetargu, wygrała go i rozpoczęła budowę hurtowni i składu celnego paliw.

Założycielem firmy Solo, która dostała licencję nr 1 na handel paliwami w Polsce, był Jerzy K. szczeciński biznesman, związany towarzysko z czołowymi politykami SLD. To Jerzy K. – obecnie jeden z głównych aresztowanych w aferze paliwowej, wprowadził dwóch muzyków z J&S na polski rynek paliwowy.

Bomba wybuchła już w 1995 r., kiedy to kontrolerzy opolskiego urzędu kontroli skarbowej wykazali, że spółka cywilna Solo oszukała państwo polskie na ok. 300 miliardów starych złotych, importując miliony ton lotniczego oleju napędowego, który miał być poddany uszlachetnianiu.

0610kaj3.jpg

Miał być, ale nie był. Do zbiorników stacji benzynowych południowo-zachodniej Polski popłynęło paliwo, które obniżało parametry samochodowych silników, powodując ich szybsze zużywanie się.

Opolscy skarbowcy przedstawili dokumenty, z których wynikało, że do Polski cysternami PKP wlewało się paliwo lotnicze i olej napędowy do tzw. komponowania. Dostawy przechodzące przez brzeską stację towarową trafiały do Solo przez bocznicę wychodzącą od stacji w Małujewicach.

Dostarczonych paliw nie uszlachetniano w składzie w Skarbimierzu ani gdzie indziej.

W połowie 1994 roku spółka Solo i Podkarpackie Zakłady Rafineryjne w Jaśle zawarły umowę o najmie 2300 m sześciennych w zbiornikach paliwowych razem z pompami i urządzeniami do mieszania paliw. Identyczna, chociaż tylko na 1200 m sześciennych, umowa została zawarta między Solo i Rafinerią Nafty Glimar w Gorlicach. Umowa przewidywała, że obie państwowe rafinerie będą w brzeskiej bazie mieszać paliwa. Tego jednak akurat zaniechano. W całej tej operacji chodziło tylko o to, by Solo mogło wyłudzić ulgi transportowe, podatkowe i akcyzowe przysługujące producentom paliw, czyli rafineriom. Suma oszustwa zamknęła się kwotą 382 mld starych złotych.

W dodatku rafinerie w Jaśle i Gorlicach w listach przewozowych i fakturach sprzedaży wystawianych spółce Solo oznaczały paliwa i komponenty jako gotowy produkt. W ten sposób jasielska rafineria kosztem skarbu państwa "zarobiła" 6 miliardów starych złotych, gorlicka 80 miliardów.

Śledztwo toczyło się w prokuraturze rejonowej w Brzegu, potem przekazane zostało do Opola i tam zaczęło się "ślimaczyć". Dziennikarze "Kuriera Brzeskiego" nieoficjalnie dowiedzieli się, że po wszczęciu śledztwa do prokuratury dochodziły naciski, aby rzecz całą zatuszować, czyli umorzyć śledztwo. Informatorzy byli tak przestraszeni, że nie chcieli ujawnić źródła nacisków.

Zmiana skóry

Firma Solo powstała w 1990 r., a skład hurtowy w Małujewicach rozpoczął sprzedaż paliwa i jego rozdział w listopadzie 1993 r.

26 czerwca 2000 r. nastąpiła zmiana nazwy firmy z Przedsiębiorstwa Handlowego Solo na DUO SA.

Spółka DUO SA działała w 1996 r. jako spółka cywilna, zajmując się hurtowym i detalicznym obrotem paliw. Spółka była największym importerem i hurtowym sprzedawcą paliw, zlokalizowanym w zachodniej Polsce. Posiadała też największą – 19 stacji – sieć paliwową.

30 kwietnia 2002 r. nastąpiło połączenie firmy DUO z firmą J&S Energy SA. W czwartek 23 lutego do warszawskiej i szczecińskiej siedziby J&S wkroczyli funkcjonariusze ABW i CBŚ, sprawdzając dokumentację. Prokurator Jerzy Balicki z prokuratury krakowskiej, która zleciła przeszukanie, wyjaśnił, że podejrzenia dotyczą prania brudnych pieniędzy, oszustw podatkowych i fałszowania dokumentów.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że w czasie spotkania ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry z przedstawicielami opolskich organów ścigania będzie podjęty temat brzeskiej spółki paliwowej i prowadzonego przed laty śledztwa.

Przewodniczący też musi gdzieś pracować

Czy nadal pracuje Pan w brzeskiej filii J&S, w której warszawskiej siedzibie funkcjonariusze ABW przeprowadzili ostatnio przeszukanie?

Czy zamierza Pan zmienić pracę, czy zrezygnować z funkcji przewodniczącego Rady Miejskiej w Brzegu?

Z takimi pytaniami podczas sesji Rady Miasta 24 lutego br. zwrócił się do przewodniczącego Rady Miasta Brzegu, Janusza Gila (SLD) radny Mariusz Sokołowski. Odpowiedzi nie otrzymał, nie jest nią bowiem stwierdzenie, że funkcyjny samorządowiec czuje się brutalnie zaatakowany.

Janusz Gil jest wiceprzewodniczącym Rady Wojewódzkiej SLD w Opolu, wiceprzewodniczącym Zarządu Wojewódzkiego SLD i szefem Rady Powiatowej SLD w Brzegu. Burmistrzem w Brzegu jest Wojciech Huszczyński z PO. Miastem rządzi nieformalna koalicja PO-SLD.

Efekt tych rządów widać gołym okiem – mówi Marek Stajszczyk z Polskiego Klubu Ekologicznego (oddział w Brzegu) – Z zabytkowych kamieniczek schodzi płatami stara farba, dziury w chodnikach i – co gorsza – nie do końca załatwione sprawy związane z rekultywacją gleby po sowieckim lotnisku. Jeszcze niedawno rolnicy z Pepic i Małujewic po prostu kopali coś w rodzaju studni, na sznurku spuszczali wiaderko i taki ropopochodny produkt wlewali do cysterny na wozie, a potem używali jako paliwa do traktorów. W lesie w Przylesiu zapach ropy jest wyraźny, a bakterie ropy pojawiają się we wrocławskich wodociągach. Brzeskie ujęcie wody jest wyższe, tego nie chwyta. Te sprawy nie psują jednak dobrego samopoczucia władz miasta.

Janusz Gil nie rozumie, dlaczego nie miałby mieć dobrego samopoczucia. Mówi dziennikarzowi "NP": - Wchodzi do nas spółka Cadbury – która zatrudni od 300 do 500 osób. Remontujemy mieszkania socjalne – docelowo będzie ich 60. Nie likwidujemy szkół ani przedszkoli – mówi. – Jak na 40-tysięczne miasto z 20-procentowym bezrobociem, to wcale nieźle.

0610kaj2.jpg

Problemu z własnym zatrudnieniem Janusz Gil też nie widzi. – Zajmuję skromne stanowisko szefa działu technicznego. Poza tym przewodniczący Rady też musi gdzieś pracować. W żadne przekręty w spółce nie wierzę. Firma płaci podatki w terminie. Wszystko jest zaksięgowane. Żadna cysterna nie wjedzie ani nie wyjedzie niezarejestrowana. Nie sądzę, żeby te przeszukania w Warszawie i w Szczecinie były uzasadnione. Ludzie podchodzili do mnie ze współczuciem, pytali: czego się was czepiają. Firma nic nie ma do ukrycia.

Jak na firmę, która nie ma nic do ukrycia, w brzeskiej filii J&S panują szczególne obyczaje. Ochroniarz, który odmówił podania nazwiska, szarpał dziennikarza "NP", broniąc dostępu do firmy. Groził też odebraniem aparatu fotograficznego.

W końcu z portierni udało się zadzwonić do szefa filii, który oświadczył, że z dziennikarzami może rozmawiać tylko Biuro Prasowe w Warszawie. Odmówił też podania nazwiska. Rzeczywiście tak zachowuje się szef firmy, która nie ma nic do ukrycia...

Kaja Bogomilska
kraj@naszapolska.pl





Rozmiar: 27837 bajtów