Rozmiar: 27837 bajtów

Aneks

 

Władysław Frasyniuk

 

Źle układała mi się współpraca z panem „Rustejko”, który był przedstawicielem tylko pewnej grupy zakładów pracy, nie zaś wszystkich, na jakiego się nieraz kreuje. Uważam, że był on człowiekiem zbyt konspiracyjnie nastawionym, za bardzo chronił siatkę zakładów pracy, był przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa zakładów, dezorganizował i utrudniał organizowanie Komisji Zakładowych. Wiem, że na pewno blokował, konfliktował i kwestionował kontakty RKS z przedsiębiorstwami, które niejednokrotnie szukały z nami [Frasyniuk, Bednarz, Pinior] kontaktów. „Rustejko” miał fobię na tle Służby Bezpieczeństwa, tymczasem w pierwszej połowie 1982 r. trzeba było bardzo wnikliwie rozważyć delikatną kwestię, do jakiego stopnia należy chronić przed innymi pracownikami podziemnych struktur „Solidarności” swoje „namiary” i swoją działalność na obszarze jednej bądź kilku fabryk. Zbyt głębokie zakonspirowanie i brak weryfikacji groził tym, że w pewnym momencie agent SB mógł wejść w tak zorganizowaną strukturę i kierować nią. „Rustejko”-Świerczewski był zdecydowanym zwolennikiem struktury „kominowej” przy organizowaniu zakładów pracy. Ja byłem raczej za nawiązywaniem bezpośrednich kontaktów poziomych, między poszczególnymi przedsiębiorstwami, co zapobiegłoby ewentualnemu opanowaniu części struktur przez agentów bezpieki.

Pierwsze miesiące stanu wojennego upłynęły na organizowaniu prasy, kontaktów z zakładami pracy. Liczne kontakty zostały już nawiązane w czasie od 13 XII 1981 do Świąt Bożego Narodzenia. Struktura pierwszego RKS-u w dużej mierze po tym początkowym okresie padła. Nastał okres odbudowywania struktur i kontaktów. W zakładach pracy tworzyły się paroosobowe grupy. Częstokroć dana grupa była jedną z wielu autonomicznych struktur. Kontakty z Kościołem katolickim nawiązywane były przez około 3-4 miesiące.

Uważam, że byłem mocno narażony na wpadkę ze strony SB, więc moje zadanie było bardziej utrudnione, niż „Rustejki”, który działał de facto na powierzchni. Teraz już nie pamiętam dokładnie, które zakłady organizowałem, ale od samego początku nacisk, jaki kładliśmy na posiadanie realnych wpływów w opozycyjnie nastawionych grupach w przedsiębiorstwach był bardzo duży.

We wrześniu [1982] otrzymałem list do „RKS NSZZ „Solidarność” Dolny Śląsk nt. rezygnacji z funkcji członka RKS” od Świerczewskiego [pismo datowane było na 02.09.1982 r.], ale nie odpowiedziałem nań, gdyż miałem wiele takich listów, zwłaszcza od Świerczewskiego, który „zasypywał” nas wręcz tego typu listami i pismami. Z upływem czasu konflikty z „Rustejką” narastały. Zależało mi wtedy na „Rustejce”, ponieważ mimo jego negatynych cech odbierałem go jako człowieka energicznego, odważnego i zaangażowanego „w sprawę”. Podejmowałem starania, żeby wprząc go w taką działalność dla RKS, która byłaby skorelowana z działalnością naszych ludzi w przedsiębiorstwach. „Rustejko” sugeruje, co prawda, że już w styczniu 1982 r. proponował mi zorganizowanie spotkania z przedstawicielami zakładów pracy, ale ja nie przypominam sobie takiej propozycji z jego strony. Nie pamiętam, kiedy Kornel Morawiecki skontaktował mnie z „Rustejką”. Świerczewski był w dużym stopniu mitomanem i to trzeba wziąć pod uwagę, analizując jego zarzuty.

Uważam, że strajki organizowane 13 każdego miesiąca były potrzebne, charakteryzowały się wielką dynamiką, pomagały integrować opozycyjne struktury w zakładach, dawały ludziom poczucie, że coś się jeszcze dzieje, że nie wszyscy się poddali. „Zapleczem” intelektualnym RKS-u był Jan Koziar. Bujak i Lis rzadko kontaktowali się z zakładami pracy. Na uzasadnienie na pewno odpowiedziałem.

RKS musiał odbudowywać zaplecze sprzętu poligraficznego od podstaw. Było takie zdarzenie, że ktoś zabrał zdeponowany w kościele na Psim Polu sprzęt i był to ktoś z SW – sprawa ta wyszła na jaw dopiero po wpadce tej osoby i znalezieniu powielacza w jego mieszkaniu.

Nie byłem przeciwnikiem demonstracji ulicznych w ogóle, ale uważałem, że nie należy nadużywać tego typu protestów. 31.08.1982 r. RKS zorganizował wyjście zakładów pracy na ulicę. Myślę, że błędem było to, że po 31 VIII nie ogłoszono strajku generalnego. Mieliśmy 31 sierpnia koncepcję tzw. gwiaździstego wyjścia zakładów pracy i połączenia się w jednym miejscu.

„Rustejko” sporządzał protokoły (polecał sporządzenie) po każdym posiedzeniu RKS, w którym uczestniczył, oraz po każdym spotkaniu z zakładami pracy. Byłem przeciwny protokołowaniu ze względu bezpieczeństwa. Protokoły były elementem sporu z „Rustejką” już w 1982 r. Okazało się, że SB znała nasze protokoły, mimo że nie wpadły razem ze mną, czyli musiała je otrzymywać inną drogą, co wcale nie jest takie niezrozumiałe, jak się weźmie pod uwagę fakt pisania powielania i kolportowania tych protokołów (co prawda w wąskiej i teoretycznie uprawnionej do ich przeczytania grupie, ale zbyt szerokiej, żeby mieć stuprocentowe zaufanie, nawet nie tyle o to, że ktoś był współpracownikiem SB, ale o to, że ktoś będzie chciał się podzielić swoimi wrażeniami ze spotkania z Frasyniukiem, Bednarzem itd. w swoim zakładzie pracy).

W momencie składania dymisji przez Świerczewskiego byłem trochę uzależniony od niego. Musiałem stopniowo przejmować od niego te zakłady, w których miał swoich ludzi.

Komunistom zależało na wyciągnięciu „Solidarności” z zakładów pracy. Dlatego częste manifestacje uliczne były im na rękę. To był główny powód, dla którego nie zgadzałem się z koncepcjami Solidarności Walczącej, dotyczącymi demonstracji. Kornel Morawiecki blokował mi dostęp do zakładów pracy, np. z Chemiteksem. Kolportaż w pierwszym okresie stanu wojennego był często jedynym kanałem kontaktowym. Dlatego, jeśli w jego ręku było rozprowadzanie „Z Dnia na Dzień” („ZDnD”), miał on dużo większe szanse [dotarcia] do tworzących się w sposób zaimprowizowany Tajnych Komisji Zakładowych. Komisje te rzadko tylko powstawały w oparciu o działaczy sprzed stanu wojennego. Stare kadry najczęściej siedziały w obozach dla internowanych. Tworzyły się nowe grupy, nieznane Zarządowi Regionu. Z takimi grupami Morawiecki nawiązywał kontakty.

Mój spór z Kornelem to była w dużej mierze kwestia temperamentu. Morawiecki podpisywał oświadczenia za RKS – w grudniu 1981 r. miał do tego prawo, bo został przez nas upoważniony.

RKS tworzyli: Józef Pinior, Piotr Bednarz, ja, Barbara Labuda, Kornel Morawiecki oraz przedstawiciele zakładów pracy. Na spotkanie 29.05.1982 r. przyszły nie tylko osoby związane z fabrykami (był np. Michał Gabryel). Kornel Morawiecki uważał, że ostre starcie tłumu z policją wzmaga nastroje społeczne, operował zdecydowaną retoryką antysowiecką. Ja chciałem budować struktury społeczne w zakładach pracy, ewentualnie organizować strajk generalny, chciałem też bezpieczeństwa dla ludzi. Uważam, że na ulicy nie ma więzi między ludźmi, jest anonimowość. Zawsze raniła mnie ostra retoryka. Nie nadużywałem takich słów jak: niepodległość i wolność. Kornel zaś za często podnosił te kwestie i nic z tego nie wynikało. Do zrywu niepodległościowego doszło w 1980 r. i na następny – byłem pewien, że będziemy musieli poczekać, przygotowując się do niego poprzez długofalową budowę struktur społeczeństwa podziemnego, społeczeństwa oporu. Sądzę, że spór między grupą ludzi tworzących później SW i RKS-em polegał tylko na retoryce. Cele były wspólne, a różnice taktyczne.

Jeśli chodzi o sposób podejmowania decyzji w TKK, to dla mnie obligatoryjne były wcześniejsze ustalenia na forum RKS. Nie było natomiast możliwe, żeby o wszystkim dyskutować z przedstawicielami Tajnych Komisji Zakładowych, ponieważ często decyzję na dane posunięcie władz trzeba było podjąć niemal natychmiast i nie było takich technicznych możliwości, żeby wszystko uprzednio uzgadniać z TKZ-ami. Natomiast w sprawach merytorycznych staraliśmy się znać opinię i dyskutować z TKZ-ami.

Kontakty z utworzonym przez Eugeniusza Szumiejkę Ogólnopolskim Komitetem Oporu miałem pośrednio – poprzez łączników i kurierów Morawieckiego i Świerczewskiego. Dla mnie nie była to struktura wiarygodna, przede wszystkim dlatego, że wiedziałem, iż Andrzej Konarski jest agentem SB, a Konarski był przecież jedną z głównych postaci OKO. (...)

Po latach nie sposób pamiętać wszystkich ludzi z zakładów pracy, z którymi jako RKS współpracowaliśmy organizacyjnie i koncepcyjnie. Z pseudonimów, które mi utkwiły w pamięci, mogę wymienić następujące: „Mundek”, „Monter”, „Daniel”, Kuna”.

Moment utworzenia SW odebrałem z ulgą, że wreszcie coś konkretnego się ukonstytuowało, ale bałem się, że w świat pójdzie informacja o rozłamie w „S”. Miałem pretensję do ludzi z SW, że wzięli nazwę „Solidarności”. Uważam, że Kornel Morawiecki chciał utworzyć swój własny ruch polityczny. Chciał on, żeby jego organizacja była kadrowa, żeby członkowie składali przysięgę. Organizacja planowana przez niego i ludzi mu bliskich miała mieć strukturę hierarchiczną. Samo rozstanie odbyło się bezkonfliktowo. O wiele bardziej konfliktowy był okres do maja 1982 r. Kornel Morawiecki spotykał się z Konarskim i nie został aresztowany. SB infiltrowała zarówno NSZZ „S”, jak i SW – nie chodzi mi tu o kierownictwo. SW była mocno zinfiltrowana. W pierwszym okresie stanu wojennego SB chciała głównie uderzyć w struktury zakładowe. Dla SB korzystniejsze były radykalne organizacje, które nawoływały do gromadzenia się na ulicach. Komuniści bardziej bali się „fortec” – utrwalonych, dobrze zakonspirowanych, zdecydowanych, mających realny wpływ na załogę struktur wewnątrz przedsiębiorstw (zbieranie składek, kolportaż prasy związkowej, samokształcenie, gotowość do strajku ogólnopolskiego na wezwanie władz regionalnych lub krajowych).

SW miała ogromne zasługi w budowaniu niezależnej poligrafii, ale kiedy SB mocno uderzyła – wpadała drukarnia po drukarni (1984 r.). W lipcu 1984 r SW prowadziła prasę i kolportaż. SW stała się sprawną strukturą wydawniczą, to było jej główną działalnością. Uważam, że to organizacja robiła bardzo dobrze. Współpraca RKS-u z SW, z tego, co wiem, układała się dobrze. SW zawsze pomagała RKS-owi. W 1984-85 r spotkałem się z Kornelem Morawieckim. Na tym spotkaniu doszło do ostrej wymiany zdań, co wynikało nie tylko z odmiennego widzenia rzeczywistości, szans i zagrożeń, ale również z różnicy charakterów. Mam dużo uznania dla Kornela Morawieckiego. Kornel spotykał się z Barbarą Labudą.

Taktyka proponowana przeze mnie była szansą dla „Solidarności”. Uważałem, że powinniśmy działać jawnie, organizować i wspierać samorządy pracownicze, które mogłyby się stać kuźnią kadr. Uważałem, że powinny powstawać organizacje środowiskowe, powinno się używać prawdziwych nazwisk, czytelnie się podpisywać, powinno się również wybrać doradców dla Wałęsy.

W tym czasie kierownictwo Związku było w podziemiu, ja chciałem być uzupełnieniem tego podziemia. Uważałem, że należy przekonać podziemie do częściowo jawnej działalności. Podobnie było po 11 IX 1986 r. Dużą rolę w procesie wychodzenia na jawne formy działalności odegrał WiP, ludzie z WiP-u posługiwali się prawdziwymi nazwiskami. W 1986 r. wychodzenie na jawność było najważniejszą formą działalności. Sądziłem, że należy wciskać się we wszystkie możliwe szczeliny komunistycznego monolitu. Komuniści nie mogli sobie pozwolić na wyaresztowanie działaczy „Solidarności” zaraz po amnestii. Ten czas trzeba było wykorzystać. Wejście w spetryfikowany układ komunistyczny, stopniowe drążenie go mogło rozwalić i rozwaliło ten system.

Po 1984 r nie miałem żadnych spraw konfliktowych z Markiem Muszyńskim. Lekki konflikt między nami był, ale w roku 1986. Marek Muszyński bał się, aby mój autorytet nie spowodował wyjścia z podziemia przedstawicieli zakładów pracy.

Uważam, że dobrze i uczciwie się stało, że SW się odłączyła od związku zawodowego „Solidarność”. SW miała ogromne zasługi w profesjonalnej poligrafii. Zawsze można było liczyć na pomoc SW w zakresie słowa drukowanego. Również dużą rolę psychologiczną odegrała SW, gdyż okazało się, że społeczeństwo potrzebuje radykalizmu. Myślę, że potrzebne było takie wyjście do przodu; dynamiczna gazeta SW (np. w Lubinie). Bałem się jednak, żeby za radykalnym mówieniem nie szło konsekwentne realizowanie haseł zbyt daleko posuniętego oporu wobec systemu. Obawiałem się też pewnej inercji u ludzi, którzy mogli poczuć się rozgrzeszeni z konieczności działalności opozycyjnej po pójściu na demonstrację uliczną. Pójście na manifestację i rzucenie kamieniem albo pójście na Mszę św. i podniesienie palców do góry w kształcie litery „V” daje [spokój sumienia], a w rzeczywistości niczego nie załatwia. Nie wierzyłem w spektakularne obalenie komuny, np. za pomocą narodowego powstania. Już raz, w grudniu 1981 r., pomyliliśmy się co do magicznej siły 10-milionowego Związku. Dla mnie hasło, które głosiła Solidarność Walcząca – „obalania komuny” – to była przesada, było to wyartykułowanie nierealnej perspektywy.

Nie liczyłem na żadne podziały we władzach, w PZPR. Uważałem, że negocjacje z władzą muszą odbywać się etapami, nie wierzyłem, że może dojść do rychłego obalenia komuny. Należy stawiać sobie takie zadania, które są możliwe do zrealizowania. Nie miałem cienia wątpliwości co do tego, kto zamordował księdza Jerzego Popiełuszkę – był to sygnał, który należało właściwie zinterpretować, czy jest to tylko „wypadek przy pracy”, czy na zimno skalkulowana metoda, z pomocą której bezpieka będzie się od tego momentu rozprawiała z oponentami politycznymi. Błędem był wtedy nasz brak zdecydowania, np. brak sprawnie przeprowadzonego strajku. Inne działania mogły być bowiem co najwyżej uzupełnieniem oporu w zakładach pracy.

Na temat SW rozmawiałem z przedstawicielami TKK, ponieważ chciałem znać zdanie innych członków TKK, na ile ich według nich powstanie SW jest rozłamem i jak to będzie rzutowało na związek. Obawiałem się konsekwencji psychologicznych wśród ludzi, których niewiele interesowały subtelne (ich zdaniem) różnice między NSZZ „Solidarność” a SW. Dochodziło do sporów między Związkiem a SW, ale myślę, że było to nieuniknione. Z Polski natomiast nie nadchodziły żadne informacje o tym, że SW przeszkadza Związkowi w jego działalności. Raczej były sygnały o współpracy.




Rozmiar: 27837 bajtów