Aneks
Antoni Kopaczewski
Przed
13.12.1981 r. byłem przewodniczącym rzeszowskich
struktur związkowych. Po 13.12.1981 r. redagowałem
odezwy i kolportowałem je w formie ulotek o dosyć ostrym wydźwięku, stosując
retorykę mocno antykomunistyczną. Ulotki te sygnowane były przez RKW „Solidarność”.
Działalność ta musiała być dość zauważalna, ponieważ prasa komunistyczna w
Rzeszowie cytowała fragmenty ulotek.
Liderzy RKW „Solidarność”
starali się działać tak, żeby nie narażać się za bardzo władzy. O wiele
częściej działacze niższych szczebli ostro krytykowali rząd komunistyczny.
Pismo RKW Rzeszów – „Trwamy” – było zachowawcze,
delikatne, autorzy dbali, żeby nie było zbyt bezkompromisowych sformułowań. Ja
natomiast nie tylko byłem bardzo nieufnie nastawiony do wszelkich form
kompromisu, ale nawet sam Związek traktowałem jako element gry o wolną Polskę,
a nie jako cel sam w sobie i mówiłem to wyraźnie wszystkim swoim
współpracownikom.
Uważam, że już
wówczas miał miejsce proces selekcjonowania działaczy przez hierarchów Kościoła
katolickiego w celu oddzielenia dyspozycyjnych i skłonnych do dialogu z władzą
od tych bardziej zapalczywych i politycznie nieobliczalnych.
Pozostali
członkowie RKW „Solidarność”, którzy dobrze znali moje poglądy,
tacy jak Stanisław Alot, Stanisław Łakomy, Zbigniew Sieczkoś – przew. po Kopaczewskim
czy Wójcik prowadzili własną politykę coraz bardziej
się różniącą od mojej. Na posiedzeniach RKW dochodziło do coraz ostrzejszych
starć. Miałem do nich pretensje, że ich działalność nie opiera się o takie idee,
jak niepodległość. W pewnym momencie zrozumiałem, że nasze drogi coraz bardziej
się rozchodzą, ale nie chciałem doprowadzać do jakiejkolwiek formy rozbicia.
Ponieważ w RKW
nie było mechanizmów weryfikujących, do związku zawodowego „S”
mogli należeć członkowie partii i wszyscy ci, którzy w jakikolwiek sposób
zgłosili chęć działania – podejrzewam, że Służba Bezpieczeństwa
wprowadziła do struktur kierowniczych rzeszowskiej „Solidarności”
swoich ludzi lub zwerbowała na swoją stronę działaczy przedgrudniowych.
Andrzej
Kucharski, jeden z działaczy „Solidarności”, mój znajomy, nawiązał
kontakt ze strukturami Solidarności Walczącej we Wrocławiu z końcem
1983 r. Wcześniej Kucharski przywoził od czasu do czasu prasę SW z
Wrocławia. Treść artykułów wydawała mi się wystarczająco radykalna, a ponieważ
pamiętałem Kornela Morawieckiego jeszcze z okresu I KZD (wrzesień
1981 r), pamiętałem jego ostrzeżenia, więc
wydawał mi się wiarygodny. Po nawiązaniu bezpośredniego kontaktu z SW zacząłem organizować SW w Rzeszowie. Nie ukrywałem się wtedy i nie
zamierzałem się ukrywać. Tworzenie zrębów nowej organizacji ułatwiała mi moja
pozycja i moje kontakty w rzeszowskiej „Solidarności”. Od początku
używałem pseudonimu Michał Jodłowski, ale sądze, że SB dość szybko zaczęła się domyślać, kto się za
tym pseudonimem kryje. Rzeszów to niewielkie miasto, powszechnie w miejscach
przebywania działaczy instalowano podsłuchy, brak było dyscypliny, w związku z czym pseudonimy przestały około 1985 r. odgrywać
istotną rolę.
SB wprowadziła
do struktur SW Oddział Rzeszów swoich ludzi, ale najwyżej na niższych
szczeblach. Przyjąłem zasadę, że nie należy się za bardzo przejmować infiltracją
i na przykład akcje „gubienia ubeckiego ogona”
robiliśmy rzadko w Rzeszowie, zawsze natomiast wyjeżdżając na spotkania do
Wrocławia. Starałem się za to otwarcie głosić swoje poglądy. Wydaje mi się, że
największą przeszkodą dla SB była osoba A. Kopaczewskiego,
która z całą pewnością nie była zinfiltrowana. Ludzie
potrzebowali wówczas kogoś, kto mógłby ich dowartościować, dodać im wiary w
sens walki, w sens uczestnictwa w manifestacjach ulicznych.
Od 1982 r. do
końca lat 80. byłem jednym z głównych organizatorów
manifestacji po mszach za ojczyznę w kościele „Farnym”.
Wykorzystywałem często jeszcze przed powstaniem SW retorykę solidarnościową do
głoszenia radykalnych idei niepodległościowych. Starałem się to robić niezbyt
nachalnie, choć w sposób zdecydowany. Oprócz trzynastego (zwłaszcza w grudniu)
zawsze były manifestacje 31 sierpnia, 11 listopada, 3 maja. Na 1 maja nigdy nie
organizowaliśmy pochodów niezależnych. Demonstracje rozpoczynały się pod
krzyżem misyjnym, poświęconym od 1984 r. księdzu Jerzemu Popiełuszce.
Liczba uczestników manifestacji – ok. 200 osób. Największą manifestację
uliczną udało się nam zorganizować już po utworzeniu Oddziału rzeszowskiego SW,
3 maja 1984 r. Przyszło wtedy ok. 3-4 tys. ludzi. Specyfiką Rzeszowa były
właśnie pochody trzeciomajowe, na które przychodziło zawsze dużo ludzi.
Wielkim
wstrząsem była dla nas śmierć ks. J. Popiełuszki.
Wydarzenie to było swego rodzaju testem, odpowiedzią na bardzo interesujące
władzę pytanie: do jakiego stanu społeczeństwo jest w
stanie zaprotestować? Po przeprowadzeniu tego morderczego „eksperymentu”
komuniści mogli mieć pewność, że społeczeństwo nie jest w stanie im zagrozić.
Dziwne i co najmniej dwuznaczne dla mnie było wówczas zachowanie hierarchii
Kościoła katolickiego i Przewodniczącego Lecha Wałęsy.
Po powstaniu SW w Rzeszowie zaczęliśmy wydawać pismo, „Galicja”,
które za zadanie miało m.in. integrować radykalne środowiska regionu. Często
pisywał pod różnymi pseudonimami Andrzej Kucharski, który miał dar jasnego
formułowania ostrych poglądów. Gazeta była robiona w sposób amatorski, ale na
pewno pozwalała uwiarygodnić strukturę, która ją wydawała. Zazwyczaj
drukowaliśmy ok. 1500 egzemplarzy, choć w przypadku podawania wysokości nakładu
zawyżaliśmy tę liczbę. Wartością pisma było jego samo wychodzenie. SW na Rzeszowszczyźnie zaczęła funkcjonować w świadomości jako
alternatywa dla linii ugodowej. Ludziom zaczęło się to podobać, było bardziej „pikantne”,
jednostronne, bezkompromisowe. W związku z istnieniem SW, regionalna „Solidarność”
musiała robić kroki często niewygodne dla siebie i bardziej radykalne po to, by
nie tracić zwolenników. Przykładowo przed manifestacjami zaczęły wychodzić
ulotki RKW „S”, wzywające ludzi do uczestnictwa.
Jeśli chodzi o
inne organizacji i grupy podziemne, to albo nie było ich wcale, albo istniały
bardzo krótko i nie zaznaczyły się żadnym konkretnym działaniem. Do 1987 r. nie
było w Rzeszowie ani LDP”N”, ani KPN.
Najbardziej
zaangażowanych działaczy Solidarności Walczącej było około 15. Organizacja
mogła jednak sprawnie funkcjonować dzięki szerokiej grupie sympatyków oraz
dobrze zorganizowanemu obiegowi informacji między ośrodkami. Bardzo ofiarnymi
działaczami okazały się kobiety: pani Elgaz, panie Szczepanik (siostry). Dużą aktywnością w regonie
rzeszowskim wyróżniała się Słocina, gdzie istniała
dobrze zorganizowana Grupa SW, regularnie odbierająca i kolportująca prasę,
znaczki itp. Miasta, w których byli przedstawiciele SW, to: Krosno, Sanok,
Tarnobrzeg, Leżajsk, Strzyżowie. Ludzie ci
otrzymywali prasę SW i kolportowali ją z różnym natężeniem. Sądzę, że swoisty
przełom w świadomości członków i sympatyków SW Rzeszów nastąpił w 1986 roku,
kiedy przekonano się, że SW stanowi realną alternatywę dla głównego nurtu „Solidarności”.
Robiliśmy często akcje ulotkowe, dość sprawnie
działał kolportaż, toteż obecność SW na rzeszowskiej scenie politycznej była
duża. Materiały, jakie otrzymywaliśmy z Wrocławia, były rozdawane lub
sprzedawane na tych uroczystościach (zazwyczaj nie narzucaliśmy z góry ceny,
ale ludzie na ogół rzucali datki). Pisma SW z
Wrocławia otrzymywaliśmy regularnie, i to też wielu ludzi podtrzymywało na
duchu, również tych, którzy działali w SW.
Mniej więcej co dwa, trzy miesiące jeździłem do Wrocławia na
spotkania miast. Wiedziałem, że podczas takich wyjazdów jestem mocno śledzony.
Dlatego przed takimi spotkaniami wykonywaliśmy bardzo skomplikowane zabiegi,
żeby nie naprowadzić bezpieki na ślad spotkań. Na wszystkich lub prawie
wszystkich spotkaniach, w których uczestniczyłem, był Kornel. Rozmawialiśmy
najczęściej o ogólnopolitycznych sprawach, ale też o koncepcjach programowych
SW, o koordynacji akcji ulotkowych na skalę kilku ośrodków SW w całej Polsce,
itp.
Z racji
bliskości terytorialnej mieliśmy dość częste kontakty z Ukraińcami. Z Wrocławia
dostawaliśmy pisma przetłumaczone na język ukraiński, rosyjski lub – rzadziej
– białoruski i przerzucaliśmy to na Wschód. Przemycaliśmy też na Ukrainę
i do Rosji (przede wszystkim Moskwa i Leningrad) książki, czasopisma, a nawet
Pismo Święte po ukraińsku, drukowane w Belgii. Wrocławscy łącznicy zawsze
bardzo mocno akcentowali konieczność choćby symbolicznego transferu niezależnej
myśli do opozycyjnych kręgów w Związku Radzieckim. Przerzut odbywał się kilka
razy do roku przez człowieka z SW, który pracował na przejściu granicznym w
Medyce i który przekazywał dalej na Wschód zawartość paczuszek. Ze strony
ukraińskiej i rosyjskiej nadchodziły najczęściej potwierdzenia odbioru ulotek.
Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jest to kropla w morzu potrzeb, ale starając
się, by ulotki docierały do środowisk niepodległościowych, mieliśmy nadzieję,
że zainspirują choć kilka, kilkanaście osób do
działania. Treść pisemek, które przerzucaliśmy na Wschód, była generalnie
niepodległościowa; bardzo duży nacisk kładliśmy na zbliżenie miedzy narodami,
na stałość granic, na budowanie zgodnej przyszłości oraz na stwierdzeniu, że
głównym i właściwie jedynym wrogiem wszystkich narodów Europy Wschodniej jest
komunizm i komuniści, którzy zręcznie wykorzystują niesnaski i uprzedzenia
między narodami.
Wydaje mi się,
że dowodem na prawdziwość kontaktów z Ukraińcami, Rosjanami, a nawet Gruzinami,
Ormianami i in. była obecność przedstawicieli opozycji ukraińskiej itd. oraz
ich oświadczenia i deklaracje wygłoszone na I Zjeździe Partii Wolności we
Wrocławiu.
Zobacz też polemikę z tą wypowiedzią.