Rozmiar: 27837 bajtów

Aneks

 

Romuald Lazarowicz

 

Pseudonimy, którymi się głównie posługiwałem i które pamiętam, to: „Tomek”, Bożena”.

Decyzją moją i Kornela Morawieckiego nie wchodziłem nigdy w skład organów kierowniczych SW. Celem była efektywniejsza praca dla podziemia. Byłem przez te wszystkie lata dość głęboko zakonspirowany, pracując w kolejnych redakcjach (np. 11 lat w redakcji BD) i dość często odbywając spotkania z Morawieckim. W efekcie nie byłem nigdy aresztowany, a przesłuchanie, któremu byłem poddany w 1983 r., skończyło się na niczym.

 

Niewątpliwie jednym z głównych antecendensów powstania w 1982 r. Solidarności Walczącej było istnienie od 1979 r. niezależnego „Biuletynu Dolnośląskiego”. W ciągu kilku lat istnienia pisma utworzyło się wokół niego i jego redakcji niewielkie, ale prężne i świadome swoich celów środowisko. Myślę, że właśnie stosunkowo niewielka liczebność oraz świadomość celów miały tu duże znaczenie. Podczas gdy inne grupy znikły pod wpływem sierpniowego wichru Solidarności, ta – podążając nieco z boku głównego nurtu –trwała i krzepła.

Na marginesie: redakcja BD była bodaj jedyną grupą w kraju, która nie uległa „czarowi” generała Jaruzelskiego, i w momencie, kiedy reszta uległa złudzeniom („prowokacja bydgoska wymierzona w rząd gen. Jaruzelskiego”) BD w swych publikacjach ostrzegała przed premierem politrukiem.

W momencie wprowadzenia stanu wojennego redakcja BD, której władzom nie udało się wyaresztować, przystąpiła natychmiast do działania. Jako pierwsza w kraju wydała w stanie wojennym numer pisma, stanowiący w podziemiu kontynuację tytułu wychodzącego wcześniej legalnie („Z Dnia na Dzień”) i utrzymała przez kilka miesięcy cykl wydawniczy (dwa dni).

Pierwszy numer, zredagowany przeze mnie był drukowany w willi na Krzykach, w mieszkaniu pp. Trąbskich, w nocy 13/14 grudnia i rano był już kolportowany na mieście. Ten numer i następne drukowane były na sprzęcie i materiałach BD, ukrytych przez Kornela Morawieckiego tuż przed stanem wojennym. Redagując „ZDnD”, po raz pierwszy zostałem naczelnym redaktorem – nie miałem doświadczenia w tej dziedzinie, nikt nie udzielił mi żadnych wskazówek. Kornel Morawiecki zajmował się omawianiem numerów, które już wyszły, wstecz.

 

Dygresja: ludzie związani później z SW, pracujący na początku stanu wojennego na rzecz Regionalnego Komitetu Strajkowego, dokonali przynajmniej jednej (o której wiem na pewno) rekwizycji sprzętu poligraficznego w zakładzie państwowym (powielacz białkowy, maszyny do pisania, matryce), na jednej z maszyn osobiście później pracowałem w redakcji „Z Dnia na Dzień”.

 

Łącznicy ze środowiska BD byli też często łącznikami RKS-u z Tadeuszem Świerczewskim. Szczególnie w pierwszych miesiącach stanu wojennego RKS faktycznie stanowiły osoby skupione wokół Kornela Morawieckiego. Władysław Frasyniuk i Barbara Labuda w tym okresie – o ile wiem – głównie ukrywali się i ich kontakty z działaczami były jedynie sporadyczne. Decyzje, zwłaszcza operacyjne, podejmował Kornel Morawiecki i to jego zasługą jest skuteczna rozbudowa aparatu w terenie i właściwe wykorzystanie społecznego zapału.

Oryginalna – i unikalna w skali kraju – struktura najważniejszego działu w ramach RKS – wydawniczo-poligraficznego była również „wynalazkiem” Kornela Morawieckiego i jednocześnie wynikiem sposobu myślenia charakterystycznego dla późniejszej SW. Rzecz polegała na możliwie dużej decentralizacji i dublowaniu działań i struktur. Istniało niewielkie, ruchliwe centrum, wokół którego gwiaździście skupiały się poszczególne grupy funkcyjne (o podobnej strukturze). Pozwalało to na łatwe odradzanie się struktur, osłabianych nieuniknionymi aresztowaniami, i właściwie niezniszczalność całości.

Szczególny nacisk położony w RKS, a później w SW, na środki przekazu nie był przypadkowy, wynikał z głębszych założeń ideowych: oczekiwane zmiany miały być wynikiem nie gabinetowych „przepychanek”, a działań zbiorowych. Dlatego informacja i publicystyka miała mieć jak najszerszy zasięg.

 

Działania codzienne ludzi związanych z „ZDnD” i Kornelem Morawieckim to przede wszystkim organizowanie zakładów. Nie chcieliśmy doprowadzić do sytuacji skrajnie konfliktowej. Frasyniuk nie chciał generalnego spotkania wszystkich przedstawicieli z zakładów pracy, sądzę, że wolał działać zakulisowo, bez cyklicznych konsultacji z nimi. Morawiecki nie blokował bynajmniej kontaktów z zakładami pracy. Współpraca Tadeusza Świerczewskiego z Frasyniukiem nie układała się najlepiej, dochodziło do częstych konfliktów.

 

Muszę powiedzieć o dwóch rzeczach. Frasyniuk zarzucał mi, m.in. w „Konspirze”, prowadzenie w „Z Dnia na Dzień” niezgodnej z jego wolą linii programowej. A przecież każda jego wypowiedź, każde oświadczenie było przeze mnie skwapliwie zamieszczane. Ba, każdy jego tekst przeznaczony do publikacji witałem z zadowoleniem. Z prostego powodu: uważałem, że to najbardziej zainteresuje czytelników, a ponadto teksty te wytyczały rzeczywiście jakąś linię polityczną (z którą niekoniecznie musiałem się zgadzać). Tyle że teksty od Frasyniuka przychodziły bardzo rzadko, skazany więc byłem na samodzielność.

I drugi zarzut sformułowany przez przewodniczącego RKS bezpośrednio pod moim adresem: że „ZDnD” było „krwawe”, z opisami przemocy itd. Pisałem o faktach, nie kreowałem ich. O brutalności ZOMO czy SB ludzie mogli dowiedzieć się jedynie albo z RWE, albo z prasy podziemnej. Trudno, żebym ignorował fakty, bym tworzył obraz jakiejś fikcyjnej rzeczywistości. Kierowałem się i motywem moralnym: uważałem, że pokrzywdzonym, nieraz bardzo dzielnym, ludziom należała się przynajmniej informacja o ich krzywdzie. Nie wolno mi było tego ignorować.

Frasyniuk wyrzucał mi kilkakrotnie zamieszczenie relacji z walk z ZOMO w Gdańsku, w której z humorem opisano lanie sprawione przez demonstrantów atakującym ich zomowcom. Tekst był przede wszystkim dobrze napisany, a poza tym przerywał po raz pierwszy cykl opisów naszych porażek. Nie widziałem ponadto i nadal nie widzę nic złego w radości z opresji brutalnego agresora. Nie wzruszał mnie los pobitych zomowców, raczej mnie cieszył – w pamięci miałem m.in. górników „Wujka”, parę tygodni wcześniej zamordowanych przez nich czy przez ich kolegów.

 

Spore kontrowersje wzbudziły główne myśli i propozycje zawarte w tzw. „Tezach Prymasowskich”. Po ich lekturze byłem wówczas mocno rozgoryczony, że Kościół katolicki opuścił ludzi w walce, że jest pasywny. Tezy Prymasowskie rozmywały czytelność całego układu, rozmywały odpowiedzialność.

1 i 3 maja odbyły się manifestacje uliczne. RKS nie zgodził się na demonstracje. Frasyniuk najczęściej mocno sprzeciwiał się temu, aby ludzie demonstrowali swoje niezadowolenie, organizując manifestacje uliczne.

 

Po utworzeniu Ogólnopolskiego Komitetu Oporu na terenie Wrocławia zaangażowali się w działalność w nim ludzie, którzy później należeli do Solidarności Walczącej, np. Paweł Falicki.

 

W maju doszło do konfliktu między Frasyniukiem a Morawieckim. Narastała konfliktowa atmosfera w redakcji „ZDnD”. Mieliśmy sygnały, że Frasyniuk rozsiewa plotki o grupie „ZDnD”, że jest rzekomo „niepewna”. Grał wówczas wyraźnie na dwie strony, my zaś budowaliśmy mit wokół niego.

 

W tworzonym przez Kornela Morawieckiego programie Solidarności Walczącej wyraźne były socjalistyczne złudzenia. Za niepotrzebne uważałem również poszukiwanie jakiegoś nowego pomysłu ideologicznego, „uzupełnianie” modelu monteskiuszowskiego „czwartą władzą” (związkową), budowanie nowego ustroju. Uważałem to za utopię i mówiłem o tym Kornelowi. Uważałem, że modele państwa i ustroju wypracowane na Zachodzie doskonale się sprawdziły i nie ma powodu poszukiwać lepszego. Gdyby był możliwy, zostałby z pewnością gdzieś wypróbowany.

Dlaczego więc tyle lat byłem w SW? Bo chodziło mi o niepodległość Polski i wolność Polaków. SW umieszczała obie sprawy bardzo wysoko wśród swoich priorytetów. A ponadto już na wczesnym etapie rozwoju w SW rozumiano konieczność współpracy narodów w naszej części Europy, przełamania starych resentymentów i budowy wspólnego ruchu antykomunistycznego. Ta tematyka była właściwie nieobecna w dyskursie innych ugrupowań polskiego podziemia, zwłaszcza tych uprawiających kanapową politykę wodzowską w stylu Bujaka. „Antyradzieckość” była zarzutem wobec SW, stawianym w równej mierze przez oficjalną propagandę, co przez opiniotwórcze kręgi podziemia!

Najśmieszniejsze, że rzeczywistość przyniosła realizację właśnie szaleńczych wizji „tych wariatów z SW”. Zgodnie z „realnymi” wizjami naszych ówczesnych przeciwników dziś nadal budowalibyśmy w PRL socjalizm w bratnim sojuszu ze Związkiem Radzieckim.




Rozmiar: 27837 bajtów