Aneks
Karol Modzelewski
Stopień
naszego oderwania od rzeczywistości był znaczny, o czym świadczy najlepiej
inicjatywa Kuronia – głodówki, którą
rozpoczęliśmy 13 maja [1982 r.], uważając, że za murami jest marazm, że trzeba
wstrząsnąć sumieniami ludzi. Wtedy przez jedenaście dni nic nie jadłem (czego do dzisiaj nie mogę sobie darować). 1 i 3 maja były rozruchy i raczej nie udana próba 5-
minutowego strajku – my głodowaliśmy.
Spotykałem się
raczej z niechętnymi opiniami ludzi w stosunku do SW, bo byli to najczęściej
ludzie związani z RKS-em. Nie byli to czołowi
działacze. Były opinie o przejmowaniu sprzętu poligraficznego.
Ja uważam, że
SW od samego początku miało przewagę poligraficzną, gdyż Kornel Morawiecki nie
stracił sprzętu, którym posługiwał się w czasie wydawania BD. Sprzęt ten przez
cały czas był ukrywany i ZOMO nie znalazło go.
Trudno mi się
wypowiadać, gdyż nie miałem informacji z pierwszej ręki o tamtym okresie.
Uważałem
wtedy, że na rozpad Związku Radzieckiego nie ma co
liczyć, że jedyną szansą jest kompromis z komunistami, byłem zdania, że dla
grupy, która wprowadziła stan wojenny jest on racją bytu. Myślałem, że ponieważ
kompromis nie jest możliwy bez odejścia od [represji], musi on przejść przez upadek
tej ekipy i myślałem, że jest to możliwe tylko jako konflikt tego układu ze
społeczeństwem. Takie było moje zdanie i w niektórych tekstach prasy podziemnej
próbowałem je wykładać.
Miałem kłopoty
w dojściu do [???] Podpisywałem się pseudonimem, jak również prawdziwym
nazwiskiem. Na ogół moje teksty nie ukazywały się, a jeśli tak, to nie w tym
czasie, w jakim chciałem, aby się ukazały.
Po utworzeniu
Tymczasowej Rady „Solidarności”, czyli jawnego kierownictwa,
wycofałem się z dotychczasowej działalności. Brałem udział w działalności
bieżącej, gdyż uważałem, że nie ma możliwości nawiązania porozumienia z ekipą
stanu wojennego i wobec tego oddanie podziemnych struktur jawnemu kierownictwu
oznaczało dekonspirację i osłabienie. Rozumiem, że nie świadczy to o mojej
wielkiej przenikliwości, bo kompromis został zawarty z ekipą stanu wojennego.
Z SW nie
miałem kontaktów bezpośrednich poza jednym.
Pamiętam swoje
rozmowy z Władysławem Frasyniukiem z roku 1989, w czasie wyborów, bo wtedy
konflikt z SW był czynny. Uważaliśmy, nie przewidując aż takiej wygranej, że
nam to bardzo przeszkadza.
Wcześniejsze
rozmowy trudno jest mi w tej chwili przypomnieć sobie. Frasyniuk mówił o SW
jako o dysydentach z własnego środowiska, którzy odeszli, dokonali rozłamu i w
pewnym sensie byli przeszkodą w realizacji jego linii politycznej. Nie pamiętam
jednak, jak dokładnie przebiegały moje rozmowy z Frasyniukiem, choć rozmawiałem
z nim parokrotnie.
Nie odbierałem
Solidarności Walczącej jako przeszkody dla innych organizacji.
Znalazłem się
w sytuacji człowieka, który po dwóch latach i ośmiu miesiącach wyszedł z
więzienia i zastał struktury podziemne już w pewnym sensie „zamknięte”,
podziemie nie przyjmowało. Owszem, szanowano mnie, ale nie byłem dopuszczany do
podejmowania żadnych decyzji. Wielu moich kolegów, którzy znaleźli się w
podobnej sytuacji, rozpoczęło działalność jawną. Ja starałem się pisać dla
prasy podziemnej, udzielałem wywiadów oraz przygotowywałem się do publikacji
swoich prac, które napisałem wcześniej, prac dotyczących moich spraw
zawodowych, bo to mogłem robić. Nie miałem etatu. Wbrew pozorom dużo ludzi
chciało objąć role kierownicze.
Nie można mnie
nazwać doradcą dolnośląskiej „Solidarności”. Moje dwa spotkania z
Muszyńskim były związane z konfliktem o pieniądze. Miałem przekonać Piniora,
aby przekazał te pieniądze do dyspozycji [RKS].
Miałem pewne
generalne zdanie, które skłaniało mnie do działalności podziemnej.
W okresie „okrągłego
stołu” popierałem politykę Wałęsy, ale nie w latach 1984-88, nie miałem z
nim właściwie kontaktu. Widziałem się z nim tylko raz w 1986 roku w
Częstochowie.
W
miejscowości, w której mieszkałem, zajmowałem się duszpasterstwem ludzi pracy,
prowadziłem wykłady Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej. Trudno to jednak nazwać
kierowniczym działaniem w strukturach podziemnych, a tym bardziej w strukturach
jawnych, do których stanowczo nie chciałem przystąpić.
Nazwę „Solidarność”
zaproponowałem [w 1980 r.] jako nazwę dla związku. Spór toczył się o to, czy ma
to być związek ogólnopolski, czy mają to być związki regionalne.
Napisałem
projekt uchwały (16 września 1981 r.). Na sali obrad trzeba było forsować nasze
stanowisko, bo nastąpiła blokada ze strony środowiska wolnych związków
zawodowych, tzn. ze strony: Borusewicza, Gwiazdów i ze strony doradców RKS Gdańskiego.
W tym sensie byłem wnioskodawcą. Napisałem projekt uchwały.