Aneks
Marek Muszyński
Moja rola w
pierwszych miesiącach stanu wojennego polegała m.in. na tym, że zabezpieczałem
większe spotkania RKS-u i organizowałem spotkania członków RKS z tymi
przedstawicielami zakładów pracy, z którymi członkowie i ludzie wspomagający
RKS mieli kontakt. Kontrowersje między Władysławem Frasyniukiem a Kornelem
Morawieckim nabrały ostrego wyrazu w maju 1982 r. Na
przełomie kwietnia i maja doszło do ostrej wymiany zdań na temat tego, kto ma
odgrywać najważniejszą rolę, czy eksponowana część RKS-u (Władysław Frasyniuk,
Piotr Bednarz, Józef Pinior), czy przedstawiciele zakładów pracy, czy też
szefowie poszczególnych działów (Kornel Morawiecki, Tadeusz Świerczewski, Marek
Muszyński). Władysław Frasyniuk sprzeciwiał się temu, aby zbierać pieniądze od
ludzi, ja uważałem, że składki to więź integrująca ludzi.
Po raz
pierwszy spotkałem się z Władysławem Frasyniukiem w kwietniu 1982 roku. Nie
wiem, czy spotykał się on wcześniej z przedstawicielami zakładów pracy. Wiem,
że dotarła do ludzi wiadomość o sprzecznościach między Władysławem Frasyniukiem
a Kornelem Morawieckim. Nie słyszałem, aby Kornel Morawiecki blokował kontakty
zakładowe Władysławowi Frasyniukowi. W maju starałem się zapobiec
dezintegracji. Ja, przedstawiciele zakładów pracy i inni działacze podziemia
chcieliśmy usłyszeć argumenty obu stron i doprowadzić do consensusu. Wtedy zorientowałem się, że nie ma szansy na
porozumienie. Władysław Frasyniuk i Józef Pinior zdecydowanie uważali, że w
maju Kornel Morawiecki blokował im dostęp do działu informacji i propagandy.
Józef Pinior oskarżył Kornela Morawieckiego o blokowanie spływu składek
pieniężnych z zakładów pracy. Kornel Morawiecki zdecydowanie odrzucał te
zarzuty (spotkałem się z nim wówczas) i traktował [to] albo jako totalne
nieporozumienie, albo jako pomówienie, albo też jako element rozgrywki
przewodniczących Regionalnego Komitetu. Kornel Morawiecki miał inną wizję
taktyczną, uważał, że RKS jest zbyt ugodowo nastawiony do władz.
W czasie
powstawania SW miałem ambiwalentne odczucia, gdyż z jednej strony uważałem, że
nie powinniśmy się dzielić, powinniśmy iść razem, a z drugiej strony myślałem,
że skoro doszło już do takiej różnicy zdań, to po co
sztuczna spójność, sztuczna jednolitość. Wydawało mi się, że może będzie lepiej,
gdy powstanie skrzydło bardziej radykalne. Generalnie uważałem, że nie powinno
się podejmować kroków, które „palą za sobą mosty” i nawet po
formalnym rozstaniu sądziłem, że należy zachować nie tylko więzy
międzyorganizacyjne, ale także daleko idącą
kooperację.
W środowiskach
zakładowych ludzie nie popierali podziałów, uważali, że jedność jest
ważniejsza. Jawiło się im to jako niepotrzebna dezintegracja. Natomiast wśród
działaczy, ludzi świadomych niuansów politycznych było więcej uznania dla SW i
ludzie ci później przylgnęli do tej organizacji. Układ wyraźnie się z czasem
polaryzował.
Od kwietnia
odpowiadałem w RKS-ie za bezpieczeństwo. Taką też
rolę (szefa bezpieczeństwa) pełniłem po powstaniu SW. Aresztowanie Władysława
Frasyniuka było ciosem w cały RKS. Wielu ludzi załamało się wtedy. Uważam, że
wpadł on z własnej winy. Wszystkie spotkania, które ja organizowałem, były
sprawnie przeprowadzone i bezpieczne. Moja rola w organizacji systematycznie
rosła głównie dlatego, że byłem jednym z niewielu
ukrywających się ludzi, jak też dlatego, że w miarę trafnie analizowałem
sytuację.
Od połowy 1982
roku propagowałem tezę, że konspiracyjne struktury polskiego państwa
podziemnego nie powstaną z dnia na dzieeń,
lecz trzeba je wypracowywać i tworzyć żmudną, powolną podziemną „dłubaniną”.
Delegalizacja „Solidarności” i błędna decyzja TKK i RKS o organizowaniu strajków dopiero 10 listopada 1982 r. bardzo osłabiła te struktury „Solidarności”, które miały już wypracowaną pozycję do tego czasu. We Wrocławiu były wyjątkowo mocne struktury zakładowe. Uważam, że dzień 10 listopada był egzaminem dla Tajnych Komisji Zakładowych. We Wrocławiu manifestacja była najliczniejsza i udana. W kraju nie było takich manifestacji w tym czasie. Wydaje mi się, że pod koniec 1982 roku, gdy sytuacja w związkach zaczynała być klarowniejsza Józef Pinior zaczął dostrzegać jej wagę. Powstała wówczas funkcja wiceprzewodniczącego. Józef Pinior zaproponował na to stanowisko pewną osobę [p. Muszyński nie zgodził się na zamieszczenie nazwiska tej osoby w swojej relacji. Osoba ta występuje w pracy pod nazwiskiem]. Po aresztowaniu Józefa Piniora dostałem wiadomość od Kornela Morawieckiego, że ta osoba jest osobą niepewną. Do dzisiaj nie wiem, czy człowiek wyznaczony przez Piniora na jego następcę był agentem bezpieki. Myślę jednak, że był co najmniej namierzony, ponieważ przez niego zostało aresztowanych wielu ludzi. Został on odsunięty, ale nie podaliśmy tego do wiadomości publicznej. W czasie wystąpienia w TV dał sygnał (dwuznaczny), że nie będzie wydawał ludzi z RKS-u.
W Związku
pozostali jedynie przedstawiciele podziemia zakładowego. Zaplecze
organizacyjne, struktura RKS przestały istnieć, ponieważ wraz z Piniorem wpadło
archiwum. Przedstawiciele tajnych i tymczasowych komisji z zakładów pracy
zaproponowali wybory i ja zgodziłem się na ich propozycję mojej kandydatury.
Pierwsze
wybory RKS-u zostały rozstrzygnięte jednogłośnie. Nie chciałem, żeby ludzie
zauważyli upadek organizacji. Okres przejściowy trwał miesiąc. W tym czasie
powstał szkielet nowej organizacji, w której nie było nikogo, kto w jakikolwiek
sposób był powiązany z naznaczonym przez Piniora jego następcą. Struktura
decyzyjna została przeorientowana. Uzyskałem swobodę decyzji, miałem szeroki
zakres kompetencji. Nie mogłem tylko samodzielnie podjąć decyzji o ogłoszeniu
strajku generalnego w Regionie. Takie specjalne pełnomocnictwa otrzymałem na
trzy miesiące, z możliwością ewentualnej prolongaty na następne trzy. Zażądałem
obligatoryjnie, aby rozliczano mnie z wszystkich spełnionych zadań, z budowy
nowej struktury.
W ciągu paru
miesięcy kilkakrotnie spotkałem się z Kornelem Morawieckim. Otrzymałem od niego
ofertę wszechstronnej pomocy, łącznie z pomocą finansową (do czasu obecności
Józefa Piniora korzystano z 80 mln. zł, potem nikt nie wiedział, co stało się z tymi pieniędzmi,
a gdy dowiedzieliśmy się, kto nimi dysponuje, to okazało się, że jest jakaś
blokada, że RKS z przewodniczącym Markiem Muszyńskim nie ma prawa do
korzystania ze spuścizny po Zarządzie Regionu Dolny Śląsk). Wyraźnie ani Władysław
Frasyniuk ani Józef Pinior nie zaakceptowali
korzystania z tych pieniędzy przez RKS. Zwróciłem się do Władysława Frasyniuka
z prośbą o to, aby wydał krótkie oświadczenie świadczące o poparciu dla „S”.
Chciałem tym dać ludziom do zrozumienia, że to nie koniec, że walka trwa.
Jednak Władysław Frasyniuk odmówił. Uznał, że walka typu podziemnego jest
zakończona, że należy likwidować RKS. Być może to wyjaśnia blokadę pieniędzy.
Ja od Solidarności Walczącej nie przyjąłem oferty pomocy finansowej, ponieważ nie
chciałem się uzależniać. Przyjąłem natomiast pomoc poligraficzną, wydawniczą.
Była to duża pomoc, zwłaszcza w pierwszym okresie. Otrzymałem też pomoc w
dziedzinie organizowania bezpieczeństwa i lokalową. W tym też czasie dotarły do
mnie pierwsze sygnały przestrzegające przed kontaktowaniem się z ludźmi z
Solidarności Walczącej.
Z członków
Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej Eugeniusz Szumiejko i ja mieliśmy pozytywny
stosunek do SW. Moje poglądy stawały się coraz bardziej radykalne. Natomiast
stosunek Zbigniewa Bujaka i Bogdana Lisa do Solidarności Walczącej był nie tyle
negatywny, ile po prostu lekceważący. Członkowie TKK z Warszawy i Gdańska
twierdzili, że mieli kontakt z zakładami pracy, a faktycznie nie mieli. Inaczej
zachowuje się człowiek kontaktujący się bezpośrednio z Tymczasowymi Komisjami
Zakładowymi, innymi informacjami dysponuje, niż człowiek obracający się w
kręgach ściśle politycznych i to na dodatek warszawskich. W TKK postanowiliśmy
nie robić wyjątków i przestrzegać jawności nazwisk. Dlatego nowo wchodzący do
TKK przedstawiciele Regionów (Pomorze Zachodnie, Wielkopolska, Bydgoszcz) nie
występowali pod pseudonimami, lecz anonimowo.
Zabiegałem o
spotkanie z Władysławem Frasyniukiem po jego wyjściu z więzienia w lipcu 1984 r.
w celu omówienia bieżącej strategii Związku jak też w celu wyjaśnienia sprawy pieniędzy (choć była to sprawa drugorzędna). Pierwsze takie
spotkanie mogło się odbyć dopiero w dniach 16-17.12.1984 r.
Wcześniej 11 razy potwierdzał on swoją gotowość a potem rezygnował, mimo ogromnego
wysiłku organizacyjnego, jaki wkładał dział RKS odpowiedzialny za organizację
bezpieczeństwa spotkań. Proponowałem Frasyniukowi stanowisko szefa Regionalnego
Komitetu Strajkowego, ale on jako warunek stawiał jawność organizacji.
19.10.1984 r. odbyło się spotkanie TKK z Lechem Wałęsą. W tym dniu też
usłyszeliśmy komunikat o zaginięciu księdza Jerzego Popiełuszki. Przypadek
sprawił, że stało się to w tym samym czasie. Wydaliśmy wspólne oświadczenie TKK
i Wałęsy, żądając wyjaśnienia sprawy księdza Jerzego Popiełuszki. Oprócz sprawy
księdza dyskutowaliśmy także na ww. spotkaniu na temat stosunku Związku do
władz. W TKK narastały tendencje do wychodzenia na jawność, do stopniowej dekonspiracji
struktur związkowych. Byłem mocno przeciwny temu trendowi.
W 1984 roku pogorszyły się relacje RKS – Solidarność Walcząca. Jednym z powodów były względy bezpieczeństwa, jakie RKS musiał zastosować po dużych wpadkach w dziale poligraficznym Solidarności Walczącej wiosną 1984 r. Wiedziałem, że działy obu organizacji zazębiają się i istnieje naturalne niebezpieczeństwo do rozszerzenia się fali aresztowań na ludzi związanych z RKS. Np. w zakładach pracy często splatał się kolportaż: ci sami ludzie dystrybuowali prasę SW i RKS.
Osłabienie wzajemnych więzów było też spowodowane incydentem dotyczącym ogłaszania wyników wyborów. W prasie RKS dano wyraz nierzetelności danych ogłoszonych przez SW przy okazji frekwencji wyborczej w wyborach samorządowych. To z kolei spowodowało krytykę RKS przez działaczy SW, którzy uważali, że dane RKS są zmnienione na niekorzyść społeczeństwa. Było sporo spraw drobnych, niewidocznych na zewnątrz, np. podbieranie informacji. Dowiedziałem się np., że kurierzy otwierali moje listy do Kornela Morawieckiego. Znaczne ochłodzenie stosunków nastąpiło również na szczeblu „średnim”. Niekiedy do eskalacji wzajemnej niechęci przyczyniały się pomyłki, niekiedy drobne incydenty. Dla przykładu: pod koniec 1983 r. spotkałem się z Kornelem; podczas rozmowy przychodzi ktoś, kto nie wie, kim ja jestem, a sądząc, że skoro spotykam się z szefem SW, to jestem z tej organizacji, zaczyna opowiadać, jak podebrano kilka ryz papieru, które były przeznaczone dla RKS. Nie wykluczone, że podobne zdarzenie, tylko w odwrotną stronę również nastąpiło.
Od końca 1984 r. starałem się przekazywać kierownictwu SW
sygnały pojednania i stopniowo następowała poprawa stosunków.
Moja rola w
TKK wzrosła znacznie w roku 1984, w związku ze wzrostem sił struktur Regionu
Dolnośląskiego. Początkowo rozpatrywałem, który model
funkcjonowania TKK powinien wziąć górę: czy TKK ma być podziemną Komisją
Krajową, czy raczej elitarną grupa wodzów. Dość szybko
Szumiejko i ja zaczęliśmy optować za tym, żeby była to podziemna KK
oparta na bazie silnych regionów. Na przełomie roku 1985/86 doszło do zmiany w
TKK, nawiązaliśmy częste kontakty z Biurem Brukselskim, opracowaliśmy regulamin
TKK, coraz lepiej zorganizowane były nowe regiony. Zdałem sobie wtedy jasno
sprawę, że tu w kraju zetrą się te dwie koncepcje: „wodzowska” i „pozioma”.
Paradoksem jest, że Władysław Frasyniuk został aresztowany za rzekome
organizowanie przygotowań do strajku 28.02.1985 r.,
ponieważ jechał on do Gdańska, żeby ustalić, czy nie jest możliwe zapobieżenie
temu strajkowi. Był jemu zdecydowanie przeciwny.
1-2.04.86.r. spotkałem się z
Kornelem Morawieckim. Pretekstem było pobicie Władysława Frasyniuka w
więzieniu. Napisane oświadczenie podpisaliśmy za SW i RKS. Najważniejszą
konkluzją tego oświadczenia było to, że będziemy działać wspólnie. Proces
zbliżenia SW i RKS był długotrwały i wymagał obustronnych ustępstw oraz
wzajemnego wyzbycia się uprzedzeń. Ale wydaje mi się, że w dużym stopniu proces
ten został doprowadzony z powodzeniem do końca i od września 1986 r. można
mówić o dużej sympatii, jaką darzyły się nawzajem obie struktury (przynajmniej
na szczeblu kierowniczym i „średnim”). Solidarność Walcząca była
naszym naturalnym sojusznikiem w starciu się dwóch koncepcji, dwóch modeli
opozycji polskiej. SW, jak i RKS nie stawiały na porozumienie z komunistami, na
wypracowanie formuły wspólnego funkcjonowania, lecz raczej na permanentny
nacisk coraz lepiej zorganizowanego społeczeństwa na władze.
Rzeczywiste
niebezpieczeństwo poczęło coraz bardziej zagrażać Tymczasowej Komisji
Koordynacyjnej ze strony warszawskich działaczy po wpadce
Zbigniewa Bujaka. Zdali sobie oni wówczas sprawę z ewentualnej utraty
jakiejkolwiek kontroli nad TKK i postanowili jej podziękować i... uroczyście rozwiązać. Środowisko, w którym te plany
dyskutowano, było jednak tak duże, że zamiary „grupy warszawskiej”
dotarły do nas przed 11.06.1986 (data zamierzanego „rozwiązania” TKK) i
uniemożliwiliśmy je, publikując na kilka dni przed 11.06. tekst
świadczący o istnieniu i konieczności kontynuowania działań przez TKK.
Uważałem, że „Solidarność”,
aby prawidłowo mogła wypełniać swoje związkowe zadania, nie może być
organizacją podziemną, ale nie chciałem też, aby struktury podziemne bez
zastanowienia ujawniały się, niwecząc kilkuletnią pracę. Uważałem, że proces
przechodzenia na jawność powinien odbywać się w sposób stopniowy i z
wbudowanymi mechanizmami asekuracyjnymi. Lech Wałęsa postawił na spotkaniu z
TKK, jako warunek swego poparcia, ujawnienie się Jana Andrzeja Górnego i moje
– wówczas TKK nie zostanie rozwiązana i uzyska
pełne jego [Wałęsy] poparcie.
Stosunki RKS z SW układały się w okresie po powstaniu TR „S” bardzo dobrze. Ludzi związanych z RKS i z SW łączyła wspólna cecha: sceptycyzm co do zapewnień władzy o zmianie jej polityki i poczucie konieczności kontynuowania działalności konspiracyjnej.