Rozmiar: 27837 bajtów

Aneks

 

Wojciech Myślecki

 

W grudniu 1982 roku po raz pierwszy spotkałem się z Kornelem Morawieckim, ale działalność w SW zacząłem od wiosny 1983. Tyle czasu trwał proces wprowadzania mnie w SW i zapoznawania się z mechanizmami funkcjonowania organizacji. W tym czasie wyszedłem z internowania i w pierwszej kolejności zająłem się porządkowaniem kolportażu i struktur zaopatrzeniowo-wykonawczych w sferze technicznej (wydawanie papieru drukarniom), a jednocześnie brałem udział w pracach politycznych. Trwało to do aresztowania, do końca stycznia 1984 roku. Generalnie rzecz biorąc, zajmowałem się wtedy organizowaniem „kwatermistrzostwa” SW (drukowanie, zaopatrzenie, kanały łącznościowe), nie byłem wtedy członkiem żadnego gremium kierowniczego.

Struktura kierownicza to Rada składająca się głównie z członków-założycieli, a od czasu do czasu zwoływano tzw. konwent przedstawicieli oddziałów regionalnych. Rada i oddziały to były dwie struktury sformalizowane.

O powstaniu każdego z oddziałów musiała być podana oficjalna wiadomość w jakimkolwiek wiarygodnym wydawnictwie Solidarności Walczącej. Pierwsze oddziały powstały w Legnicy, Toruniu, Gdańsku i Jeleniej Górze, Lublinie, Katowicach, Częstochowie, Lubinie. Objąłem swoim działaniem dość szeroki obszar kontroli nad oddziałami regionalnymi.

Na początku ogólny podział obowiązków działacza na wyższym szczeblu ustalał Kornel Morawiecki, ale jakie faktycznie dana osoba miała obowiązki – zależało od tego, jakie kto ma możliwości i na ile jest sprawny. SW była strukturą nie do końca sformalizowaną. Działający mogli zdobyć większe wpływy w organizacji poprzez codzienną, szarą konspiracyjną robotę. Ja np. zostałem wprowadzony do SW przez ludzi, których znałem tylko pod pseudonimami, nie wyznaczono mi precyzyjnego zakresu kompetencji, więc reszta zależała od moich możliwości. Były struktury, których do końca nie poznałem, mimo że później znalazłem się w kierownictwie. Osoby wchodzące do SW, były pobudzane do tworzenia własnych komórek, często o dużym stopniu autonomii. Potem następował proces wiązania nowo powstałych komórek z już istniejącymi z podobnej „branży”.

Na początku 1983 r. zająłem się pomocą, a potem pełną obsługą odbioru transportów zagranicznych. Rozwiązałem problem papieru, po wejściu w nielegalne układy i wykupywaniu papieru z drukarń państwowych. Osobiście również brałem udział w akcjach kradzieży papieru z Portu Rzecznego. Wyglądało to w ten sposób, że podjeżdżaliśmy samochodem na wyznaczone miejsce i posługując się fałszywymi papierami przechwytywaliśmy papier, który jechał na wózku widłowym. Kierującemu wózkiem dawaliśmy np. 10 tysięcy zł. i kazaliśmy ładować papier do naszego samochodu. Były to papierowe bele, ważące często po kilkadziesiąt, a nawet kilkaset kilogramów. Większość ryzykownych akcji prowadziłem sam.

Pamiętam jedną z historii – wieźliśmy 500 kg belę, która była przewiązana taśmą. Podczas transportu pękła nam taśma, która spinała tę belę i wielkie płaty papieru zaczęły wylatywać nam z jadącego samochodu na ulicę. Była to połowa 1983 roku. Następnie cięliśmy ten papier w zakładzie prywatnym przy ul. Nowotki, tuż pod głównym gmachem SB.

U nas nie było ścisłego podziału zagadnień. Każdy miał obowiązek martwienia się o własne rzeczy. Organizowano też coś w rodzaju giełdy, gdzie każdy oferował to, czym dysponował w nadmiarze. Kwatermistrzostwo to też kwestia wiązania organizacyjnego, np. przy organizacji papieru czy kolportażu od razu tworzyliśmy nowe struktury. Było to budowanie organizacji wzdłuż technicznych „kanałów”. Dlatego SB mogła aresztować np. całe kierownictwo, a organizacja i tak mogłaby funkcjonować dzięki temu, że przepływ papieru, kolportaż i inne działy miały spory zasób samodzielności oraz powiązania poziome.

SW nie była organizacją mającą swoje biura. To była nowoczesna struktura, płynna i nieostra, oparta o trwałą konstrukcję, jaką jest przepływ środków trwałych i zakonspirowany. przepływ informacji. Można powiedzieć, że SW była zbudowana wzdłuż kanałów informacyjnych oraz wzdłuż takich strategicznych elementów, jak prasa i środki finansowe.

W SW każdy w pewnym sensie odpowiadał za to, co robił, przed organizacją i przed Ojczyzną. Wypełniałem swoje obowiązki i rozliczałem się przed samym sobą. Solidarność Walcząca nie narzucała zakresu obowiązków, ale każdy odczuwał dość dużą presję działalności innych i chciał dać z siebie wszystko.

SW była organizacją, z której nie można było wyjść dobrowolnie. Można było zawiesić swoją działalność albo zostać zawieszonym, ale nie było procedury, która umożliwiałaby zerwanie z tą organizacją. Dlatego po opuszczeniu więzienia (sierpień 1984 r.) uważałem się nadal za członka tej organizacji. Był tylko problem znalezienia sobie miejsca działania, bo już byłem zdekonspirowany. Mimo że zostałem aresztowany, to SB jeszcze przez pół roku poszukiwała mnie, bo fakt, że byłem członkiem SW nie był im znany. Byłem obserwowany jako zupełnie inna osoba. SB była zaskoczona faktem, że należę do SW. Trzeba tu wniknąć w sam moment „wpadki”. Najpierw została aresztowana osoba, która była jednym z lepszych organizatorów sieci kolportażowych. W momencie aresztowania powiedziała wszystko, co wiedziała, czego nie wiedziała i wykazała dużą wolę współpracy z SB. Tą osobą był K. Klementowski. Miał on zgromadzony duży materiał dowodowy – zapiski, notatki. K. Klementwski znał mnie dobrze z wyglądu. Ja, nie mając do niego 100% zaufania, wprowadziłem do jego świadomości dużo mylnych informacji, np. że jestem pracownikiem Uniwersytetu Wrocławskiego. Klementowski rozpoznał mnie na zdjęciu.

Po moim wyjściu z więzienia zaczęliśmy dość gruntownie przygotowywać reorganizację. Wpadka ta była tak duża, że do więzienia trafiło wielu tzw. „starych” działaczy SW. Musieli oni znaleźć sobie na nowo miejsce i sposoby działania. Wtedy właśnie powstała koncepcja powołania Komitetu Wykonawczego i elekcji przewodniczącego, gdyż musieliśmy brać pod uwagę to, że Kornel Morawiecki też może zostać złapany, i w takim wypadku organizacja zostałaby bez przewodniczącego. Podjęto decyzję, że należy wyznaczyć osobę z nazwiska, aby nie zdarzyło się to, co w RKS-ie, że gdyby nie interwencja SW ich szefem zostałby człowiek z SB, zamiast Marka Muszyńskiego. Przewodniczącym RKS-u miał zostać Tankiewicz z Legnicy albo Głogowa.

Kontakt z Kornelem Morawieckim nawiązałem już po wpadce Władysława Frasyniuka. Piotr Bednarz miał raczej pozytywny stosunek do SW, Józef Pinior również. Była to współpraca bardzo dobra, bez problemów. Jak Józef Pinior został złapany, to wyznaczył na swoje miejsce Tankiewicza. Dla nas Marek Muszyński był jedyną wiarygodną osobą nadającą się na szefa RKS i powiedzieliśmy mu, że musi dokonać wewnętrznego zamachu stanu w RKS-ie, tzn. rozwiązać istniejący RKS, potajemnie zawiązać nowy i stanąć na jego czele. Marek wahał się z różnych względów, ale zdecydował się. Gdyby tego nie zrobił, to planowaliśmy, a przynajmniej ja planowałem rozbić zinfiltrowane fragmenty struktur RKS poprzez odcięcie się od nich i ich izolację, ujawnić, że Tankiewicz współpracuje z SB i zawiązać RKS złożony z ludzi wiarygodnych dla SW. Uważam, że mieliśmy możliwości do przeprowadzenia tego typu akcji.

Uważam, że nie wpadka, lecz zmiana układu politycznego miała znaczenie dla organizacji, bo po roku 1984 organizacja zaczęła być coraz bardziej zauważalna na gruncie politycznym. W tym czasie rygory stanu wojennego zostały trochę złagodzone i dynamika pierwszego okresu rewolucyjnego została przytępiona. Organizacja wciąż się rozrastała, ale nie miała już tego samozaparcia z pierwszego okresu. Ludzie musieli zająć się swoimi domami, pracą, nie było już fanatyzmu organizacyjnego, jakim charakteryzował się pierwszy okres. Jednak organizacja rozrastała się terytorialnie. Liczbą, sprzętem i poziomem myślenia przerosła ona to, co było przed rokiem 1984.

W końcu roku 1984 podjęto decyzję o utworzeniu Komitetu Wykonawczego. Rada została zepchnięta na margines dlatego, że Rada była ciałem dość dużym i nie była zdolna do szybkiego podejmowania decyzji, do natychmiastowego reagowania na zachodzące wydarzenia polityczne. Do Komitetu weszli przedstawiciele oddziałów, przedstawiciel Rady i osoby zgłoszone przez przewodniczącego. Komitet ten w dużej części został wybrany. Przewodniczący oddziałów wybrali po dwóch przedstawicieli. Komitet Wykonawczy powstał na zasadzie reprezentacji trzech poprzednich ciał kierujących organizacją, czyli: przewodniczącego, Rady i konwentu przewodniczących oddziałów. Powstało ciało wykonawcze, ustalono regułę podziału kompetencji. Zadaniem Komitetu Wykonawczego było kierowanie sprawami finansowymi i personalnymi, nie mógł on jednak kreować linii politycznej, nie mógł zmieniać statutu ani też wybierać przewodniczącego. Zbudowano w ten sposób quasidemokratyczny układ wykonawczy. Rada została czymś w rodzaju parlamentu i Rady Nadzorczej SW. Przewodniczący był przewodniczącym zarówno: Rady, Komitetu Wykonawczego, jak i organizacji. Wybrano następcę przewodniczącego. Został nim Andrzej Kołodziej.

Do roku 1984 taktyka organizacji polegała w dużej mierze na naciskaniu na „Solidarność”, aby była bardziej zdecydowana, oraz na podnoszeniu tych kwestii politycznych, które „S” nie bardzo mogła podnosić, w celu nie skomplikowania sobie układu międzynarodowego. Bruksela np mocno naciskała na to, żeby nie artykułować zbyt ostro problemów politycznych, gdyż wtedy – jak sądzili – utrudnia się prowadzenie Stanom Zjednoczonym (naszemu głównemu sojusznikowi) ich polityki. Chodziło o to, aby pokazać światu, że w Polsce represjonowany jest związek zawodowy, a nie o przedstawienie problemów politycznych kraju. My poruszyliśmy szereg kwestii fundamentalnych: niepodległość, wolne wybory, konieczność rozbicia Związku Radzieckiego. Mniej więcej od 1986 r. coraz częściej krytykowaliśmy nurt ugodowy: Wałęsę, Geremka, Kuronia. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że powodują oni ideologiczne zaciemnienie podejścia do komunistów. Moralność w programie SW była czynnikiem bardzo mocno eksponowanym.

SW była organizacją, która brała na siebie ciężar organizowania manifestacji czy przygotowań do strajków. Technicznie braliśmy w tym udział, ponieważ mieliśmy dość sprawny aparat kolportażowo-drukarski. Czasem zdażało się tak, że my wkładaliśmy dużo wysiłku w organizację demonstracji, a Wałęsa w ostatniej chwili ją odwoływał. Uważaliśmy, że Wałęsa działa na niekorzyść nurtu radykalnego (od 1983 r.). Uważałem, że nie wytrzymamy finansowo i organizacyjnie któregoś z kolei „zwrotu” Wałęsy i jego zmiany decyzji. Przecież zorganizowanie takiej demonstracji pochłaniało często nasze dwumiesięczne finanse, nie. mówiąc o ogromnym wysiłku organizacyjnym. W dużym stopniu SW była od „czarnej”, a raczej „szarej roboty”. Także trend antywałęsowski pojawiać się zaczął w SW nie z powodów ideowych czy programowych, lecz pragmatycznych: laury za zorganizowanie demonstracji zbierał Wałęsa, który ponadto przeszkadzał wcześniej (tak przynajmniej były odbierane jego niektóre posunięcia polityczne) w zorganizowaniu tejże demonstracji.

Trzeba oczywiście rozróżnić świadomość wewnętrzną kierownictwa organizacji od opcji członków SW. Ja np. byłem antywałęsowski, co nie świadczyło jednak o tym, że poglądy te są podzielane przez pozostałych członków SW, zwłaszcza przez ludzi piszących w prasie. Prasa SW odbijała poglądy szeregowych członków SW a nie wąskiej grupy kierowniczej. Ja pisałem stosunkowo niewiele (pseudonimy – organizacyjny Andrzej Lesowski i publicystyczny: Jerzy Lubicz). Na ogół skupiałem się na zagadnieniach szerszego tła politycznego, rzadko zajmowałem głos w sprawach wewnętrznych.

Często ludzie przychodzili do tej organizacji dlatego, że uważali ją za bardziej skuteczną i zdecydowaną. Uważali, że skuteczniej walczy o sprawę Polski i... o „Solidarność”. Kierownictwo SW bardzo zdecydowanie przeciwstawiało się budowaniu „organizacji dla organizacji”, która ma pełną władzę, tak jak organizacje typu paramilitarnego czy faszystowskiego. Może nie było to najlepsze dla organizacji. Nie potrafiliśmy wyrobić sobie odpowiednio silnej pozycji na arenie politycznej przez to, że sama Solidarność Walcząca była dla nas tylko środkiem, a nie celem. Przyjęliśmy zasadę pierwszeństwa polityczno-organizacyjnego NSZZ „Solidarność”. Najczęściej, kiedy wchodziliśmy na jakiś nowy teren, to najpierw budowaliśmy naszymi ludźmi „Solidarność”, gazetkę związkową, a później dopiero, niejako wtórnie, struktury Solidarności Walczącej. Z tego, co pamiętam, tak było w Jeleniej Górze, w Brzegu i w wielu zakładach pracy. Nie przyjmowaliśmy nawet pewnych komisji zakładowych, które chciały do nas przystąpić. Nie zgadzaliśmy się też na przejęcie struktur „Solidarności”, które w całości chciały wejść do SW. W stosunku do „S” zachowaliśmy się nader lojalnie. Dla wielu członków SW taka linia kierowania organizacją była w ogóle niezrozumiała. Więcej wysiłku włożyliśmy w promowanie „S”, niż w budowanie naszego autorytetu. Co najmniej do 1985 r. nie rozstrzygnięto sprawy tożsamości SW. Nie było jasno określone, czy jest to skrzydło „S”, czy nurt wewnątrz „S”, czy emanacja polityczna „S”, czy też jesteśmy oddziałem usługowym wobec „S”.

Kiedy wstąpiłem do SW, kontakty zagraniczne były już dość dobrze rozwinięte w stosunku do wielkości i możliwości organizacji. Myślę, że część ludzi, która miała kontakty zagraniczne jeszcze w czasie działalności RKS-u, przeniosła je do SW, dlatego my przez jakiś czas trzymaliśmy w rękach większość zagranicznych kontaktów. To była przyczyna, dla której później zarzucono nam, że ograbiliśmy „S” ze sprzętu, który przychodził z zagranicy. Nie jest to prawdą, gdyż my zawsze uczciwie dzieliliśmy się tym sprzętem, nawet jeśli załatwiony był tylko naszymi „kanałami”. Poprzez spotkania (z Jerzym Giedroyciem, przedstawicielami Biura Brukselskiego, Kongresu Polonii Amerykańskiej), memoriały, listy staraliśmy się naciskać na opiniotwórcze kręgi Polaków na Zachodzie, żeby nie byli tak ugodowo nastawieni do komunistów. Naciski prowadzone były także przez ludzi, którzy do dziś nie chcą ujawnić faktu swojej przynależności do SW.

Podstawą doktrynalną SW była postulowana obecność niepodległej Polski w gronie państw suwerennych i dopiero w oparciu o to konstruowanie nowych ponadnarodowych układów gospodarczo-politycznych. Wysunęliśmy tezę, że nie ma przejścia od wspólnoty komunistycznej do demokratycznej w oparciu o istniejące struktury imperium sowieckiego. Uważaliśmy i dążyliśmy do tego, by najpierw nastąpiło rozbicie bloku komunistycznego na państwa suwerenne, narodowe, wzmocnienie ich tożsamości. Pisząc o rozbiciu ZSRR, podawaliśmy szereg argumentów, które naszym zdaniem mogły do tego rozbicia doprowadzić: niezdolność do sprostania wymogom, jakie niesie współczesny świat, wzrost świadomości narodów bloku sowieckiego, rozwój cywilizacji informatycznej. Komunizm kwestionowaliśmy w sposób bezdyskusyjny. Nie wchodziliśmy w debaty na temat, czy w PZPR są pragmatycy, socjaliści, „liberałowie” itp. Komunizm odrzucaliśmy dogmatycznie. Z tego wynikało poparcie SW dla wszystkich narodów prowadzących walkę z komunizmem.

SW miała dość specyficzny stosunek do Kościoła katolickiego. Papież był wydzielony z naszej „linii kościelnej”. Był traktowany jako patriarcha prowadzący na znanym sobie poziomie walkę z komunizmem, przywódca ligi antykomunistycznej, najskuteczniejszy, ale prowadzący też działania negatywnie przez nas oceniane lub dla nas niezrozumiałe. Do pewnego momentu popieraliśmy kroki Papieża bezanalitycznie. Pierwszym odejściem od tej zasady był list Kornela Morawieckiego do Papieża po spotkaniu Papieża z Gorbaczowem. Inną sprawą było odniesienie do hierarchii Kościoła i do idei Kościoła. SW od początku swojej działalności przyjęła pewien etos społeczny Kościoła jako pewną konstrukcję niosącą program solidaryzmu społecznego. Nigdy w najmniejszym nawet stopniu nie staraliśmy się o pozyskanie poparcia Kościoła. Pełny rozdział między SW a Kościołem był jedną z zasad naszej polityki. Krytykowaliśmy wszystkie ugodowe kroki Kościoła oraz małoduszność Episkopatu polskiego, który w pewnym momencie uznał, że „S” jest skazana na przegraną. Istnieją nieujawnione dokumenty, np. list Kornela Morawieckiego do abp. Gulbinowicza i jego odpowiedź (z 1983 lub 1984 r.). Niepisaną zasadą było, żeby żadna demonstracja nie wyszła z kościoła, każda była organizowana na ulicy. Dokonaliśmy na swój własny użytek, jako kierownictwo SW, swoistego „podziału” Kościoła na Papieża, Episkopat i Kościół jako wspólnotę wiernych.

Politykę SW prowadziło bardzo ścisłe kierownictwo. Nie było wielopodmiotowości dlatego, że większość ludzi przystąpiła do SW po to, żeby coś robić, a nie politykować. Przeprowadziliśmy ostrą selekcję: jeśli człowiek był nawet bardzo inteligentny, lecz nie zajmował się pracą, to był odsuwany. Prowadziliśmy politykę w miarę profesjonalną. Założyliśmy, że jeśli „S” pada, to trzeba ją podtrzymać, że jeśli Kościół był po stronie społeczeństwa, to trudno było robić podziały we własnym obozie. Jest szereg dokumentów dotyczących naszej działalności: analizy wewnątrzorganizacyjne, listy, nieopublikowane artykuły. Konstruując blok antykomunistyczny, nie kładliśmy nacisku na różnice.

Po roku 1984 zostałem półjawnym przedstawicielem SW. Miałem prawo i obowiązek kontaktowania się z organizacjami politycznymi i reprezentowania linii SW. Po zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki zainicjowałem powstanie Komitetów Obrony Praworządności.

Doktryny SW nie były formułowane wprost. Można je było rozszyfrować na podstawie stosunku SW do pewnych wydarzeń i zjawisk, popierania konkretnych działań, a nie popierania innych. Uważaliśmy, że radykalne hasła należy wyeksponować po to, by umiarkowane centrum musiało przejmować część postulatów SW, jeśliby nie chciało zostać oskarżone o wyobcowanie się i nieznajomość nastrojów społecznych. Morawiecki uważał, że jeśli nie byłoby SW, to radykalny byłby KPN, a jeśli nie byłoby KPN-u, to Wałęsa, a jeśli nie on, to Kluby Inteligencji Katolickiej. „Program SW” powstawał w wyniku szerokiej dyskusji i w wyniku pracy spółki autorskiej Kornela Morawieckiego i mojej.

 

SW robiła przegląd (prasowy, personalny, analityczny) tego, co robią inne organizacje. W stosunku do SB – prowadzono stałe nasłuchy, które były nagrywane. Dzięki temu wiedzieliśmy często, w którą stronę SB skieruje swoje uderzenie. Analizę taką prowadzili ludzie, którzy odpowiadali za powiązania z danymi organizacjami, była to praca zbiorowa.

W 1984 r. Marek Muszyński w pewnym sensie ignorował SW. Struktury wykonawcze, wywiad radiowy, drukarnie i kolportaż znajdowały się w dużym stopniu w rękach SW. Muszyński reprezentował „S”; wiedział, że my chcemy wymusić na krajowym kierownictwie „Solidarności” określone zachowania, a równocześnie był pod naciskiem TKK, Bujaka i Warszawy. Był w ciężkiej sytuacji i żeby zachować tożsamość – na zewnątrz prowadził politykę ignorowania SW, nigdy jednak przeciwko SW nie występował.

 

Po wyjściu Moczulskiego z więzienia zaczęły się pojawiać „komórki” KPN. Byłem wytypowany do rozmów z tego typu organizacjami. Nie udało nam się zbudować nic trwałego z KPN-em. Postanowiliśmy, że będziemy współpracowali z każdą antykomunistyczną organizacją, która będzie wydawała jakąś gazetę. Było to zatem techniczne kryterium współpracy. Próbowaliśmy zbudować silniejszy nurt radykalno-niepodległościowy ale KPN traktował instrumentalnie wszystkie inne organizacje. Ta ich taktyka zaowocowała, gdyż stali się organizacją o wiele silniejszą od innych organizacji niepodległościowych. Byli bardzo bezwzględni w prymacie swojej organizacji nad innymi. My, nawiązując kontakty, staraliśmy się rozszerzyć obóz antykomunistyczny, oni natomiast starali się rozszerzyć siłę swojej organizacji. Czystym tego przykładem była taktyka i zachowanie się KPN podczas manifestacji organizowanych przez jakąkolwiek inną organizację: przychodziło wtedy kilku ludzi z KPN-owskimi transparentami i bardzo szybko dawali ludziom do zrozumienia, że to oni są organizatorami tej manifestacji. Uważam, że oni pracowali dla organizacji, my – dla dobra sprawy. Ludzie z warszawskich komórek SW informowali nas, że Moczulski wielokrotnie kontaktował się z Geremkiem i Kuroniem.

SW to organizacja, która wyrosła z szerokiego nurtu „S”. Nie była organizacją (jak np. KPN), która miała swoje tradycje jeszcze przed Sierpniem '80. Zawsze identyfikowaliśmy się z radykalnym nurtem NSZZ „Solidarność”. Byliśmy bardzo dobrą organizacją i bardzo kiepską partią polityczną.

Ludzie, którzy wstępowali do SW, pochodzili ze wszystkich środowisk, była to organizacja pod tym względem różnorodna. Trzon jednak stanowiła grupa pracowników naukowych z dziedzin nauk ścisłych.

Mieliśmy dobrze opracowane zasady polityki „wschodniej”. Polityka „zachodnia” była jej podporządkowana. Opowiadaliśmy się przeciw równoczesnemu realizowaniu interesów Moskwy i Zachodu. Społeczeństwu próbowano wmówić, że podziały w opozycji nie są objawem zdrowego różnicowania się poglądów tylko, że są przyczyną ambicji niektórych osób. Część społeczeństwa zawsze jest przeciwko radykalnym rozwiązaniom, oczernia więc radykałów, aby mieć czyste sumienie. Ataki na radykałów są często wynikiem własnej niedoskonałości. SW od początku swojej działalności miała przeciw sobie potężny obóz ugodowy „S”, środowiska katolickie, Kościół oraz Zachód.

SW była jedyną organizacją, w której nie doszło do podziałów, mimo wielokrotnych prób i jedyną, która została oficjalnie rozwiązana… w Sejmie przez gen. Kiszczaka na początku 1987 r. Był to wielki sukces naszej organizacji, gdyż mimo „rozwiązania” funkcjonowała ona dalej.

W kierownictwie SW były rozbieżności w sprawach ideologicznych. Nie byliśmy monolitem. Była linia solidarystyczno-socjalistyczno-chrześcijańska Kornela Morawieckiego. Była linia pragmatyczna, którą reprezentował Andrzej Zarach i ja, oraz linia liberalna, która próbowała rozbić organizację. Nie chcę podawać nazwisk tej ostatniej grupy. Rzecz polegała na tym, że była dość duża wpadka. Wpadło bardzo dużo materiałów. Osoba, która wpadła wówczas, załamała się w śledztwie i zobowiązała się, że nawróci SW. Było to na początku roku 1986. W związku z tym osoba ta zaczęła ni stąd ni zowąd zakładać frakcję „liberalną” i przekształcać SW w partię polityczną.

Z punktu widzenia ideologicznego toczyłem dość ostry spór z utopijnym liberalizmem (reprezentowany m.in. przez W. Winciorka) oraz socjal-liberalizmem. W SW były trendy mesjanistyczne („jutrzenka solidarności”). Dobór ludzi do SW i ich selekcja odbywała się z punktu widzenia przydatności organizacyjnej, a nie intelektualno-publicystycznej, stąd w SW stosunkowo niewielu ludzi piszących bardzo dobre teksty.

SW stosowała zasadę tzw. „ucieczki do przodu”. Gdy SB opanowała częściowo oddział SW w Jeleniej Górze, to na przełomie 1985/86 r. ten oddział został rozwiązany. Sądzę, że w 1984-86 r. Solidarność Walcząca miała ok. 3000 członków oraz wielu sympatyków, których rolę trudno przecenić.




Rozmiar: 27837 bajtów