Rozmiar: 27837 bajtów

Aneks

 

Józef Pinior

 

Moim zdaniem, wbrew temu, co niektórzy sugerują, Władysław Frasyniuk nie był „ukryty” aż tak głęboko, by nie móc działać. Potężne uderzenie stanu wojennego spowodowało, że w pierwszych miesiącach musiał się dobrze zakonspirować. Trzeba było być wówczas świadomym infiltracji. Prawie od początku stanu wojennego Władysław Frasyniuk miał kontakty z zakładami pracy. Plan był taki, żeby oblicze podziemnej „S” wytyczane było przez załogi zakładów. Z największymi zakładami pracy Władysław Frasyniuk miał kontakty mniej lub bardziej pośrednie, ale miał. Pełniłem wtedy funkcję rzecznika finansowego, a na jednym z pierwszych zebrań RKS-u ustalono, że będę – po Bednarzu – drugim wiceprzewodniczącym.

W kwietniu 1982 roku doszło do konfliktu między Władysławem Frasyniukiem a Kornelem Morawieckim, w moim odczuciu był to konflikt personalny, spowodowany przede wszystkim zderzeniem indywidualności. Kornel Morawiecki był działaczem politycznym, natomiast ja i Władysław Frasyniuk byliśmy działaczami robotniczymi, chociaż wszyscy byliśmy tak związkowcami, jak i politykami. Władysław Frasyniuk i ja używaliśmy innej ideologii niż Kornel Morawiecki, który operował ideologią niepodległościową. Dla nas najważniejszy był problem praw pracowniczych. Był tu więc konflikt programowy. Następną przyczyną był radykalizm Kornela Morawieckiego. Wraz z Władysławem Frasyniukiem uważaliśmy wtedy, że zyski z manifestacji ulicznych są niższe niż koszty. My nie chcieliśmy brać na siebie odpowiedzialności za organizowanie manifestacji ulicznych. Wolałem wówczas organizować podziemną prasę związkową, było to dla mnie ważniejsze od organizowania manifestacji ulicznych. Wpływ na rozłam miało też to, że był faktycznie stan dwuwładzy, bo to Kornel Morawiecki miał w swoich rękach informację i propagandę. Kornel zszedł do podziemia o wiele lepiej przygotowany niż ja czy Władysław Frasyniuk – miał lepsze zaplecze. Wokół niego skupiał się ośrodek faktycznej władzy. Moją ideą było doprowadzenie do consensusu. Od samego początku postrzegałem tą sytuację jako konfliktogenną. Wierzyłem w pogodzenie gdyż nie sądziłem, że mogą być jakieś fundamentalne różnice programowe.

Powstanie SW potraktowałem wyemancypowanie się części „Solidarności”. Kornela Morawieckiego traktowałem długi czas jako działacza „S” a SW jako radykalniejsze ramię „S”. Nie tak jak np. traktowało się KPN – organizację z zewnątrz. Gdy okazało się, że rozłam jest trwały to chciałem dążyć do wypracowania wspólnej doraźnej taktyki. Według mnie SW i RKS mogły podzielić się rolami. Uważałem, że byłoby lepiej mądrze się podzielić pracami tak, aby zadania radykalne szły na rachunek SW. SW nie była dla mnie organizacją prawicową, lecz raczej lewicową, klasyczną chrześcijańską socjaldemokracją. Traktowałem SW od czasu przeczytania pierwszych tekstów paraprogramowych jako nurt socjalizujący. Sądziłem, że radykalizm SW (nawoływanie do strajku generalnego, manifestacje) ma duży związek z opcją samorządowo-związkową. Ponadto bardzo odpowiadało mi antynacjonalistyczne podejście SW do narodów ościennych. SW było też dla mnie ruchem „dołów” związkowych, bazy „Solidarności”. W miarę jak organizacja ewoluowała, rozumiałem, że ma ona w swoim programie daleko posunięty eklektyzm. Dla mnie solidaryzm był hasłem demokracji. Było też w artykułach pisanych przez ludzi z SW często pojawiające się hasło sprawiedliwości, a nawet równości.

Dopiero od wiosny 1983 r. stałem się zwolennikiem organizowania demonstracji ulicznych. Wcześniej sądziłem, że jest to forma działalności, która nic nie daje, bo łatwo wymyka się spod kontroli podziemia. Sądziłem, że nie należy wzywać do manifestacji ulicznych, jeśli na ulicę nie wyjdzie chociaż pół miliona ludzi. Początkowo sądziłem, że główną bronią jest strajk, a zwłaszcza strajk generalny. Manifestacja, do której wezwałem 1 maja 1983 roku miała być ukoronowaniem prób strajkowych w marcu 1983 roku. Zakłady pracy sporadycznie, ale w sposób udany, przeprowadziły przerwy strajkowe, były to: Dolmel, Pilmet, Fadroma, Mostostal i FAF. 1 Maja miał być dopełnieniem tego, co dzieje się w zakładach pracy. Wezwałem do manifestacji 1 maja wraz z SW, bo uważałem, że nie było takich różnic programowych między SW i RKS-em, żeby nie można było zorganizować wspólnie tej manifestacji.

Ludzie w zakładach pracy nie zdawali sobie często sprawy z rozdziału na SW i RKS. Większość działaczy średniego szczebla, a 90% działaczy najniższego szczebla nie zdawało sobie sprawy, dla kogo pracuje. Linia graniczna była wówczas nie do przeprowadzenia, był to przecież 1982-83 rok – początki konspiracji. W lipcu 1984 roku ten podział był już jasny dla wszystkich. Uderzyło mnie to po wyjściu z więzienia.

W czerwcu 1982 r. TKK ogłosiła swoje propozycje kompromisu pod adresem władz [5 x TAK]. Dla mnie 5 x Tak było zbyt nastawione pod Papieża, pod Kościół katolicki, było to za bardzo asekuranckie i nastawione pod władzę. Sądziłem wtedy, że Apel „5 x TAK” sformułowano pod naciskiem Kościoła. Nie byłem zwolennikiem organizowania manifestacji na 31.08.82 r., ale po takim oddźwięku, z jakim spotkałem się na Dolnym Śląsku, doszedłem do wniosku, że trzeba organizować strajk generalny, gdyż taka była powszechna opinia załóg w fabrykach i tak zalecono Władysławowi Frasyniukowi na zebraniu TKK.

W okresie przed wpadką Władysława Frasyniuka doszło do ukonstytuowania się Solidarności Walczącej w świadomości działaczy. Odnosiłem wrażenie, że SW ma duże kontakty z zakładami pracy, fabrykami i robotnikami. Można powiedzieć, że w 1982 roku SW była antybiurokratyczną opozycją w naszym związku zawodowym. Generalnie rzecz biorąc, grupa Władysława Frasyniuka zachowywała się jak biurokracja (m. in. ustalanie linii politycznej na kompromis z władzą, uległość na naciski Kościoła katolickiego, Zachodu), SW zaś generalnie to radykalizm w działaniu, związanie się z dołami robotniczymi, parcie do akcji bardziej bezpośrednich, często wyrywkowych, więc dla działaczy wyższego szczebla politycznie bezsensownych. Nie zgadzam się natomiast z tezą, że podział SW i RKS-u to podział na lewicę związkową (RKS) i organizację niepodległościową (SW). Michał Gabryel, na przykład, [członek SW] określał się wtedy jako człowiek lewicy, Piotr Bednarz zaś był działaczem, kładącym duży nacisk na kwestie niepodległościowe. Po wpadce Władysława Frasyniuka i po delegalizacji „S” należało organizować strajki. Uważałem, że trzeba albo przyłączyć się od razu do strajku po 8.10., albo przygotować strajk bardzo dobrze, skrupulatnie, w perspektywie kilku miesięcy. To jednak wymagało ogromnej pracy w fabrykach. Nie można było powtórzyć błędu, jaki popełniła TKK, wzywając do strajku 10.11.1982.r., nie przygotowywując go wcześniej. Moją ideą było przygotowanie strajku generalnego tylko w Regionie, nie zaś w całym kraju. Przestałem liczyć na TKK; Wrocław był mocno osadzony w zakładach pracy, Warszawa zaś funkcjonowała na ściśle politycznym poziomie. Bogdan Lis w Gdańsku nie miał wcale kontaktów w zakładach pracy, natomiast Hardek w Krakowie był dość dobrze zorganizowany, miał kontakty w Nowej Hucie. Lis i Bujak mieli amerykańskie pieniądze i dlatego m.in. mogli pozwolić sobie na polityczno-dziennikarski model działania.

Program „Solidarność dziś” rodził się w zderzeniu Dolnego Śląska i Krakowa z Warszawą i Gdańskiem. W TKK była wtedy ogromna dyskusja. Warszawa uważała, że najważniejszą sprawą jest niezależna kultura, oświata itp. We Wrocławiu zaś organizacje radykalno-związkowe organizowały strajk generalny. Największe kłótnie toczyły się właśnie o organizowanie strajków generalnych. Lis opowiadał się za Bujakiem. W TKK raczej nie mówiono źle o SW. Mówiłem na zebraniu TKK, że współpraca między SW i RKS-em idzie w dobrym kierunku. Bujak i inni nie rozmawiali ze mną na temat SW. Być może myśleli, że trzymam z SW. Układ sił w TKK wtedy wyglądał następująco: Hardek, Szumiejko i ja kontra Bujak i Lis.

W kwietniu 1982 roku odbyło się pierwsze spotkanie TKK z Wałęsą. Nie wywarł on na mnie dobrego wrażenia. Miało to być spotkanie organizacyjne, a nie towarzyskie. Wydawało mi się, że Wałęsa nie chciał wtedy zostać szefem TKK, takie było moje odczucie. Chciałem na tym spotkaniu ustalić pewną linię programową, podział ról. Uważam, że Wałęsa dążył na tym spotkaniu do rozegrania swojej gry z TKK, jako kartą. Myślałem, że Wałęsa spisał na straty podziemną „S” w takiej formie, jaką wtedy była. Ja natomiast sądziłem, że TKK jest pewną kontynuacją kierownictwa sprzed 13.12.81 r. Miała ona zbyt dobre przebicie propagandowe, żeby jakaś inna alternatywna struktura przejęła jej zadania. Inne struktury raczej nie miały szans, bo TKK miała poparcie Zachodu i Kościoła.

„ZDnD” było w moich rękach, ale ponieważ aresztowania z października i listopada 1982 r. były mocne i skuteczne, toteż w dużej mierze rozprzęgły struktury RKS. Wchodząc na miejsce Bednarza, musiałem zaczynać niemal od nowa. Marek Muszyński, który zajął moje miejsce, też musiał zaczynać od nowa. SB przez cały czas aresztowała ludzi w zakładach pracy. Było to z ich strony potężne uderzenie, chodziło nie tylko o aresztowania, ale przede wszystkim o zwalnianie ludzi z pracy (w 1982 r. zwolniono z pracy bądź przeszeregowano około miliona ludzi). Bardzo łatwo było zinfiltrować zakłady pracy. Gazetki zakładowe też nie były dla SB zbyt trudne do rozszyfrowania. Wobec tego wszystkiego „ZDnD” startowało od nowa. Pismo to po wpadce Władysława Frasyniuka było w moich rękach. Być może, już wówczas drukarnie, które należały do SW drukowały „ZDnD”. Jeśli na niektórych numerach był dopisek „AISW” [Agencja Informacyjna Solidarności Walczącej], nie szokowało mnie to. Znalezienie jakiegoś korzystnego dla obu stron modus vivendi między SW a RKS było moim celem.

Uciąłem w zarodku wszystkie ewentualne, niepotrzebne i niezdrowe konkurencje i spory między SW a RKS-em. Odrzucałem podziały ideowe, sztucznie wytwarzane przez niektórych działaczy. Ze strony SW odczuwałem też nacisk na consensus; SW parło do porozumienia. Paweł Falicki, na przykład, opowiadał się za porozumieniem, był on łącznikiem między mną i Kornelem Morawieckim. Dochodziło do sporów na tle sprzętu, który przychodził z Zachodu, jedni mieli pretensję do drugich o przejmowanie sprzętu.

Jesienią 1982 r. radio RKS-u było głównym radiem podziemia na Dolnym Śląsku. Trwało to do roku 1982-1983, czyli do momentu mojego aresztowania.

Moje spotkanie z Kornelem Morawieckim nie było możliwe przed kwietniem, bo nie mogłem przyjść na takie spotkanie jako szef struktury, której nie ma. Kornel Morawiecki chciał się spotkać wcześniej, ale ja wcześniej budowałem RKS. Na spotkaniu naszym w kwietniu prawie wszystko omówiliśmy i ustaliliśmy. Wspominam je bardzo miło. Umówiliśmy się wtedy, że w zarodku będziemy tłumić sytuacje konfliktogenne, że będziemy wzajemnie szanować swoją autonomię, swoją odrębność programową, że będziemy korelować akcje polityczne (1 Maja).

Kornel Morawiecki już wtedy był dla mnie działaczem bardziej stricte politycznym, podział między SW a RKS-em wyklarował się, nastąpiła dalsza polaryzacja. Nie dostrzegałem wówczas w Kornelu Morawieckim antykomunisty, lecz człowieka występującego ogólnie przeciwko systemowi zła. Ja nie uznawałem tego systemu za komunistyczny. Bliski był mi ideowo program samorządowo-solidarystyczny.

Po wyjściu z więzienia w połowie roku 1984 uważałem, że należy łączyć działaczy jawnych z podziemnymi. Jawna działalność miała w pewnym sensie uzupełniać podziemną. Jawnymi działaczami byli najczęściej ci ludzie, którzy chcieli kompromisu z władzami. Uważałem, że jawna działalność wcale nie musi oznaczać daleko posuniętej ugody. W 1984, a głównie w 1985 roku nastąpił spadek zjawiska oporu społecznego, odchodzono od polityki. Część działaczy zaczęła wtedy robić politykę na plebanii, bo to im dawało poczucie bezpieczeństwa (odczyty historyczne, społeczne w kościołach). Myślę, że to też było potrzebne. Uważam, że gorzej było, jeśli robiono spotkania „kanapowe” i ludziom wydawało się, że prowadzą działalność opozycyjną. Kościół często dawał ludziom pozory działalności. Według mnie jawna działalność to możliwość pokojowego nacisku na władzę. Jawna działalność odkrywała represyjne oblicze władzy. Należało wtedy wykorzystać ewolucję w ZSRR, a efekt był taki, że to jawni działacze zostali wykorzystani przez pierestrojkowych działaczy w PRL-u. Według mnie działalność ugodową prowadził Kościół katolicki. Wiele jawnych posunięć miało charakter ugody z biurokracją państwową. Uważam, że działalność jawna jest środkiem technicznym. Dla mnie jawna działalność była wtedy, gdy usiłowałem coś jawnie wymóc na władzy. Z czasem dopiero działalność jawna w Polsce zaczęła kojarzyć się z kompromisem i ugodą z władzami. Dla mnie jasne się to stało dopiero w 1987 r. Stało się tak dlatego, że jawną działalność zmonopolizowali działacze ugody i porozumienia z władzą.

Tymczasowa Rada „Solidarności” była krokiem w kierunku kompromisu, ale tego wtedy nie było widać. TR”S” mogła być furtką kompromisu elit, ale mogła też być i była podstawą odtwarzania się struktur podziemnych (Lublin, Piła). Dla mnie TR”S” z punktu widzenia skuteczności realizacji programu samorządowego była niezbędna i należało ją łączyć z siłą podziemia. Oczywiście, nie należało rozwiązywać drukarń. Dla wielu uczciwych ludzi ówczesna działalność mogła być podstawą do odrodzenia związku. A fakt, że ja i Kornel Morawiecki od 1987 r. zostaliśmy zmarginalizowani, to gra elit komunistycznych i postsolidarnościowych.

Uważam, że nie wykorzystano możliwości, jakie dawała jawna działalność. SW była potężną grupą zwłaszcza w latach 1986/87 (w roku 1985 przeżywała pewnego rodzaju kryzys). W latach 1984-86 postrzegałem SW jako ruch poszukujący trzeciej drogi, w kierunku praworządności, poszerzenia demokracji parlamentarnej. Idee fix Kornela Morawieckiego był pluralizm, więc zezwalał na nurt liberalny w SW, natomiast uważam, że trzon tej organizacji poszukiwał trzeciej drogi. Na ile mogłem, na tyle promowałem SW, ucinałem plotki, kampanię oszczerstw. Zwłaszcza ze strony pewnych środowisk pojawiły się plotki, że SW jest zinfiltrowana przez SB. Starałem się to skutecznie dementować.

TR”S” spotykała się co miesiąc, ale różnice wewnątrz TR”S” były coraz bardziej widoczne, choć były zagłuszane przez codzienną pracę. W TR”S” działacze związkowi nie byli tylko graczami politycznymi (Pałubicki, Pinior), którzy chcieli odbudować Związek. Ani TKK, ani TR”S” Wałęsa nie traktował jako ciała, którego on jest przywódcą, lecz jako własną grę, własną kartę (często ręka w rękę z Kościołem). Pamiętam, jak na pierwszym spotkaniu z TKK Wałęsa słuchał radia przez słuchawki, żeby dowiedzieć się, czy BBC i RWE poda wiadomość o tym, że Lech Wałęsa zszedł do podziemia. Byłem takim zachowaniem skrajnie zdziwiony, ponieważ ja chciałem poruszyć przede wszystkim sprawę zakładów pracy, gazetek, wspólnego programu itp.




Rozmiar: 27837 bajtów