Rozmiar: 27837 bajtów

Aneks

 

Andrzej Wirga

 

Z Polski wyjechałem 13 XI 1981 r. W RFN dowiedziałem się o wprowadzeniu stanu wojennego i represjach, jakie dotykają członków NSZZ „Solidarność”. Od czasu, kiedy zaczęły do nas (działalność swoją prowadziłem wraz z żoną – Jolą) docierać gazetki i czasopisma Solidarności Walczącej – od razu spodobały mi się jej idee, zdecydowanie, radykalizm, konsekwencja. Od samego początku jasne były dla mnie różnice między SW a TKK i RKS.

SW była organizacją, która wyraźniej niż inne organizacje kontynuowała ideały Sierpnia. Bardzo krytycznie byłem nastawiony do TKK, do lansowanej przez Komisji tezy o konieczności porozumienia z władzami, które to porozumienie miało być jedyną szansą na poprawę warunków życia ludności i na realizację niepodległościowych ambicji Polaków. Uważałem, że nie jest prawdą posądzanie SW o brak obiektywizmu – w pismach SW dostrzegałem zamiar znalezienia wspólnej drogi z NSZZ „Solidarność”. SW natomiast odrzucała wszelkie formy „dogadywania” się z komuną i z takim podejściem identyfikowałem się, ponieważ podobnie jak SW uważałem, że ze zbrodniarzami nie można się porozumiewać. Tym bardziej, że podział PZPR na frakcje, np. „liberalną” i „konserwatywną”, uważałem za oszustwo obliczone na dekompozycję układu opozycyjnego w PRL. Natomiast z pism, które dochodziły do mnie ze struktur związkowych wnioskowałem, że kierownictwo NSZZ „S” (tzn przede wszystkim Wałęsa, TKK, doradcy) pokłada nadzieje w podziałach wewnątrz aparatu władzy.

Mój pierwszy kontakt organizacyjny z SW miał miejsce w 1983 r. Po krótkim okresie dogadywania szczegółów dostałem pismo od Kornela Morawieckiego, z którego wynikało, że zostałem wybrany na przedstawiciela SW w... Hesji. Decyzja taka była dla mnie niezrozumiała i nie do przyjęcia przede wszystkim ze względów formalnych (miasto, w którym mieszkałem i mieszkam – Moguncja [Mainz] nie leży w landzie Hesja, lecz jest stolicą landu Nadrenia-Palatynat) i pragmatycznych (jako przedstawiciel organizacji na jeden tylko z landów RFN, nie miałbym takiego dojścia do polityków i takich możliwości propagowania idei SW, jakie miałem jako przedstawiciel na całe Niemcy). Na szczęście po kilku miesiącach zostałem upoważniony do reprezentowania SW na terenie całego RFN-u. Od razu zacząłem propagować program SW. Dzięki pomocy niemieckich przyjaciół przetłumaczyliśmy na język niemiecki „Naszą Wizytówkę”. Wydawaliśmy „Biuletyn Informacyjny”, w którym od początku drukowaliśmy fragmenty wyjęte z pism SW. Oprócz pism SW mieliśmy wiele innych pism i staraliśmy się zawsze przedstawiać różne spojrzenia, poglądy na sytuację w kraju z preferencją jednakże dla pism bardziej radykalnych, takich jak „SW”. Teksty te tłumaczyli moi niemieccy przyjaciele. Pieniądze otrzymywaliśmy z datków, ze sprzedaży „Biuletynu” oraz z wpływów, jakie przychodziły na Hilfskommitee „Solidarność” – komitet, którego byłem przewodniczącym.

Osoby związane z NSZZ „S” zarzucały nam często, że działamy na szkodę związku, gdyż nie chcemy włączyć się w ten szeroki nurt i podporządkować się kierownictwu (w kraju TKK i Wałęsa, za granicą – Jerzy Milewski i Biuro Brukselskie). Działacze Biura Brukselskiego, pytali mnie, z kim ja się zadaję, sugerując, że Solidarność Walcząca nie jest organizacją, którą można popierać. Stosunki z RWE od początku wyglądały dwojako: kontakty mieliśmy z szefem Najderem, który był w miarę obiektywny i nie unikał przedstawiania puktu widzenia SW na falach RWE; były to kontakty najczęściej pozytywne. Archiwum RWE prowadził człowiek, który sympatyzował z SW. Natomiast mniej pozytywne były układy z pozostałymi pracownikami RWE. Uważam, że stosunek Milewskiego do SW był poprawny i wyważony. Takie wrażenie odniosłem po rozmowach i spotkaniach z nim. Zdarzało się, że pomagałem mu w zdobywaniu sprzętu dla „Solidarności” w kraju. Za taką pomoc płacił. Było dla mnie jasne, że nie należy prosić Milewskiego o pomoc finansową dla SW, bo w żadnym wypadku bym jej nie otrzymał. Informacje telefoniczne od SW otrzymywałem z różną częstotliwością. Materiały docierające do mnie wysyłałem do wielu ośrodków. Na terenie Niemiec były organizowane konferencje prasowe. Informacje otrzymywane od SW były również przekazywane do gazet i tygodników, część była drukowana [wycinki z gazet niemieckich, które zamieszczały informacje na temat SW lub oceny aktualnej sytuacji w Polsce znajdują się w archiwach prywatnych p. Wirgi]. M.in. za moim pośrednictwem artykuły o Polsce i SW ukazywały się we „Frankfurter Algemeine Zeitung”. „Biuletyn Informacyjny” docierał najpierw do wszystkich posłów Bundestagu, a w późniejszym czasie otrzymywali go frakcje parlamentarne i poszczególni politycy.

Co najmniej dwa razy w Bonn była przez nas zorganizowana konferencja prasowa. W Kolonii zorganizowaliśmy manifestację. Na tych konferencjach najczęściej pytano mnie o ogólną sytuację w kraju, sugerowano, że należy szukać kompromisu z władzami komunistycznymi, a nie walczyć. Niemcy sądzili, że SW posługuje się bronią. SW postrzegana była jako organizacja prawicowa. Choć retoryka socjalizująco-solidarystyczna świadczyła raczej o lewicowości – nic im to nie przeszkadzało. Zaszeregowanie danej organizacji jako prawicowej bądź lewicowej odbywało się w następujący sposób: jeśli dana organizacja używa broni (a przecież sama nazwa już na to wskazuje) i jest radykalnie antykomunistyczna, to znaczy, że się znajduje na pozycjach skrajnie przeciwległych do lewicy komunistycznej, czyli na prawicy.

Kurierzy i łącznicy, którzy zmieniali się na moją prośbę, stwarzali mi często przeróżne problemy od charakterologiczych poczynając, a na organizacyjno-formalnych kończąc. Listy od Kornela Morawieckiego przychodziły zbyt rzadko, nieterminowo, informacje docierały z opóźnieniem. O niektórych ważnych dla przedstawicielstwa w Niemczech sprawach dowiadywałem się na końcu, np. instrukcje dotyczące wizyty Willy Brandta w Polsce. Prof. Romuald Kukołowicz w 1985 r. upoważnił mnie do podpisywania tekstów oświadczeń itp. za Kornela Morawieckiego. Napisałem po otrzymaniu tego upoważnienia list do Willy Brandta podpisując się nazwiskiem Kornela Morawieckiego. List ten został zamieszczony w „Biuletynie Informacyjnym” oraz został posłany i odczytany w RWE. Kukołowicz również uczestniczył w formułowaniu tego tekstu. Procedurą często przez nas stosowaną było tłumaczenie i wysyłanie do wszystkich ważnych polityków, do ministerstw apelów, oświadczeń i komunikatów Solidarności Walczącej.

We Frankfurcie nad Menem, po otrzymaniu zezwolenia od władz miejscowych, zorganizowaliśmy stoisko informacyjne, na którym sprzedawaliśmy wydawnictwa SW i „Solidarności” przetłumaczone na język niemiecki oraz różne patriotyczno-solidarnościowe akcesoria: koszulki z napisem „Solidarność”, plakietki, kartki okolicznościowe. Następnie, w siedzibie DGB (największa niemiecka centrala związkowa) odbyliśmy spotkanie z politykami niemieckimi, przedstawiając im naszą wersję wydarzeń w PRL.

Kolejną spektakularną akcją we Frankfurcie było wymalowanie i oklejenie plakatami o treści antykomunistycznej i patriotycznej pociągu jadącego do Polski. Za wymalowanie pociągu wytoczony został nam proces o niszczenie mienia; sprawa została umorzona, gdyż ze strony polskiej władze niemieckie nie otrzymały zaskarżenia o dewastację mienia. Najprawdopodobniej komuniści nie chcieli robić rozgłosu wokół tej sprawy. Miałem już konkretne informacje ze stacji radiowej SCdwestfunk, której dziennikarze sugerowali zrobienie rozgłosu i ewentualny zwrot pieniędzy, jeżeli peerelowskie PKP zażądają odszkodowania. Następnie w 1985 r. zorganizowaliśmy ponownie w siedzibie DGB we Frankfurcie wystawę zdjęć połączoną ze sprzedażą plakatów, plakietek, znaczków i wydawnictw SW i „Solidarności”.

W ogólnoniemieckiej RTV było kilkanaście wystąpień mających najczęściej charakter wywiadu, na przykład przy okazji Międzynarodowego Dnia Obrony Praw Człowieka (w Hessische Rundfunk) zostałem zaproszony do dyskusji na temat łamania praw człowieka w Polsce. Większość wystąpień dotyczyła spraw ogólnych, choć w każdym poruszałem kwestie programowe Solidarności Walczącej i stosunek organizacji do aktualnie zachodzących zjawisk politycznych i wydarzeń. W wywiadach byłem często pytany o mój stosunek do kwestii zjednoczenia Niemiec; oczywiście zawsze – zgodnie z zasadami SW – odpowiadałem, że naród niemiecki ma prawo do zjednoczenia. Kasety wideo ze spotkań, dyskusji i wywiadów znajdują się w naszym archiwum.

Byłem zapraszany do następujących stacji telewizyjnych i radiowych: SAT 1, SAT 3, Radio Luxemburg, radio berlińskie, telewizja landu Hesja i in.

Odbierałem w latach 1983-1987 telefony z pogróżkami; anonimy, w których grożono mi różnymi karami, jeśli nie zaprzestanę działalności politycznej. Po demonstracji, która odbyła się w Kolonii, byłem śledzony – nie przez służby niemieckie. Natomiast przedstawiciele życzliwie do nas nastawionych podmiotów politycznych ostrzegali nas przed mogącymi nastąpić aktami prowokacji, takiej jak podrzucenie broni lub narkotyków do samochodu itp. (miało to miejsce szczególnie po konferencji prasowej gen. Władysława Pożogi, na której zostałem oskarżony o najgorsze zbrodnie). „Rzeczpospolita” pisała, że przemycam broń i materiały wybuchowe dla SW. „Frankfurter Algemeine Zeitung” zamieściła notkę na temat wypowiedzi gen. Władysława Pożogi i pozytywny komentarz na mój temat.

Otrzymałem informację, że ludzie z Carlsbergu – państwo Gontarczykowie są współpracownikami SB i należy na nich uważać. Jolanta Gontarczyk z mężem należeli do Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów (założona przez księdza Blachnickiego). Jolanta Gontarczyk była jej przewodniczącą. Informację o ich grze na dwie strony przekazałem ks. Blachnickiemu. Dotarła do mnie informacja, że ludzie ci chcą nam wytoczyć proces o zniesławienie, zaraz potem jednak uciekli do Polski, co świadczy o tym, że informacja była wiarygodna. W Polsce występowali w telewizji, podając się za ludzi pracujących dla zagranicznych struktur „S”. Ludzie działający w plskim podziemiu wiedzieli, że są to agenci UB. RWE dementowało informacje, dotyczącą ich rzekomej współpracy z RWE. Informacja o Gontarczykach dotarła do mnie od SW z kraju, od osoby o pseudonimie „Mea” [A. Zarach]. Kilkakrotnie przyjeżdżał do mnie prof. Kukołowicz i przekazywał mi informacje ustne i listowne od SW i Kornela Morawieckiego. Odpowiedź przekazywałem tą samą drogą lub organizowałem swoich ludzi.

Współpracowałem z kilkunastoma Niemcami. Z Polakami miałem kontakt raczej tylko podczas demonstracji. Wysyłałem listy do Zbigniewa Bełza [do Kanady] i Rafała Gan-Ganowicza [do Paryża] z pismami i znaczkami SW. Utrzymywałem też kontakt z Tadeuszem Warszą w Londynie. Tadeusz Warsza był faktycznym, choć nieformalnym, przedstawicielem SW w Anglii. Otrzymałem wiadomość, że Tadeusz Warsza jest tajnym przedstawicielem SW i nie należy ujawniać jego koneksji ze strukturami w kraju, nawet wobec środowisk zachodnich.

Nasz telefon był na podsłuchu stosownych służb niemieckich, ale nasza działalność była oparta na lojalności wobec państwa niemieckiego.

W ciągu całej naszej działalności dostarczyliśmy do Solidarności Walczącej w kraju co najmniej kilka tysięcy DM.




Rozmiar: 27837 bajtów