Józef B-k, Jan hr. Sz-k, Wiktor T. D-r

Czy coś w ogóle dotąd odzyskaliśmy w MSZ?

(w sprawie kadrowego impasu w służbie zagranicznej Polski)

Panu Ministrowi Antoniemu Macierewiczowi – z prośbą o przeczytanie, autorzy niniejszego opracowania


MSZ – stalinowska instytucja?

Czy coś w ogóle dotąd "odzyskaliśmy w MSZ ", jak chce Prezydent RP? Na razie niewiele lub – tak naprawdę – prawie nic. Czas zabrać się do pracy.

W MSZ, jak w soczewce, skupiają się rezultaty tzw. Okrągłego Stołu. Do III RP przeniesiono żywcem strukturę (proszę zapamiętać właśnie to słowo! – eufemizm "na kadry"), a innymi słowy personel (po części zreprodukowany) – rodem z PRL-u. Nie oszukujmy się! Tego właśnie PRL-u, gdzie dyplomacja była przedłużeniem służb specjalnych, realizujących politykę niesuwerennego totalitarnego państwa a właściwie politykę mocodawców z Kremla. Na mocy "Okrągłego Stołu" te peerelowska strukturę uzupełniono u progu III RP o ludzi z obecnie już zapomnianej szerzej "Unii Wolności", którzy szybko dostosowali się do obowiązujących reguł gry, pod rządami kolejnych ministrów spraw zagranicznych z UW i SLD, a z których większość – można przypuszczać – była tajnymi współpracownikami służb specjalnych PRL. Kontynuowali w ten sposób zresztą tradycje zapoczątkowaną wraz z sowieckimi czołgami w 1944 r., gdzie nie formalna przynależność partyjna była ważna, tylko faktyczna podległość agenturalna (patrz: pierwszy "lubelski" minister SZ, mason Wincenty Rzymowski ze Stronnictwa Demokratycznego, de facto agent NKWD).

Przez 17 lat okrągłostołowi partnerzy, jak za PRL-u, przekazywali sobie miękko władzę w MSZ na Szucha, wysyłali się nawzajem na placówki, zastępowali w karuzeli stanowisk na fotelach dyrektorskich i bardzo dbali o to, aby nikt inny nie zdobił w tej instytucji kariery poza swoimi, zagrażając w ten sposób ich zamkniętej kaście. Niektórzy z tych, co przelotnie jednak zagrzali miejsce w "stajni" Geremka na Szucha, dali o sobie znać często spektakularnymi tytułami doniesień medialnych, jak ów "heroiczny" hrabia Dzieduszycki, były Dyrektor Protokołu MSZ. Zarówno pod rządami ministrów z SLD, ja i tych z UW, kariery w resorcie spraw zagranicznych robili niemal wyłącznie starzy PZPR-owscy aparatczycy i – bez cienia wątpliwości – w wielu wypadkach agentura moskiewskiej proweniencji (więcej na ten temat w szczegółach znaleźć można w kilkunastoodcinkowym cyklu tygodnika "Nasza Polska" z końca ub.r. Zamiast podawać skomplikowany adres internetowy "NP", proszę – po prostu – wpisać w wyszukiwarce internetowej tytuł w/w tygodnika. Czyta się jak najlepszą powieść sensacyjną!). Gwarancją kariery w MSZ nie tylko było, ale nadal jest (sic!) ukończenie moskiewskiej uczelni sponsorowanej szeroko przez KGB i GRU – znanej pod nazwa otwierającą na Szucha, niczym tajemne hasło, niejedne drzwi – MGiMO. Do mistycznego MgiMO ("mistyka Wschodu"!) rekrutowały w PRL-u w istocie tajne służby, na starszych latach polskich uczelni. Wybrańcy wchodzili do najwyższej prosowieckiej kasty, za cenę urobienia, przy okazji nauki w Moskwie, na modłę kremlowską. Ceniono sobie również wśród późniejszych prominentów III RP bycie wysłanym w l. 70. i 80. na [studia z fundacji] Fullbrighta i inne uczelnie amerykańskie, choć o wysłaniu na takie stypendia decydowały faktycznie służby specjalne PRL. Korzystano ze stypendystów przygotowując sobie kadry na przyszłość.

Swego rodzaju kastowość korpusu dyrektorskiego w MSZ zachowano w III RP do perfekcji, wbrew uchwalonym w III RP ustawom, w tym wbrew ustawie o służbie cywilnej, nienajgorzej wyglądającej na papierze, w rzeczywistości umacniającej fasadowość deklaratywnie demokratycznego państwa. Ustawa o służbie zagranicznej, absurdalnie tworząc korpus służby zagranicznej w korpusie służby cywilnej post-peerelowski status quo zabetonowała. Przez lata kilkudziesięciu dyrektorów i wicedyrektorów w MSZ bynajmniej nie zostało wyłonionych w drodze jakiegokolwiek konkursu, czy choćby pozoru konkursu – zgodnie z powyższymi fikcyjnymi ustawami, ale są to nominaci służb specjalnych, których delegatami byli i są poszczególni dyrektorzy generalni. (Jeżeli ta teza mogłaby być zakwestionowana, autorzy tego opracowania uprzejmie proszą o wskazówkę bibliograficzną!) Ale nie jest to cała prawda: prawdziwa trampolina do błyskawicznej kariery w MSZ był – i jest o dziwo nadal – sławetny notes politycznego guru lewicy – Bronisława Geremka.

Z dużym, graniczącym wręcz z pewnością prawdopodobieństwem, należy założyć, ze spoiwem konstytuującym 17 lat solidarności instytucjonalnej kadr – zwłaszcza wszelkich szczebli kierowniczych w MSZ, jest jej notoryczna agenturalność (ewentualnie, w niektórych wypadkach, ukadrowienie w ramach służb specjalnych). Jak wygląda penetracja ze strony obcych wywiadów, gdy gros działań kontrwywiadowczych poświęcona była szkodzeniu elementom patriotycznym, polskim, a nie obcym – aż strach zapytać. Dobrze, że Prezydent RP uświadamia sobie słabość pod tym względem naszego państwa. Jaka część pracowników MSZ stanowią kadrowi pracownicy służb, w tym ilu z nich rozpoczęło współpracę w czasach totalitarnego, niesuwerennego PRL-u, wyjaśnić może szczegółowo lustracja. Tylko wspólnymi korzeniami i wzajemnymi hakami wyjaśnić też można nie tylko niektóre z epizodów polskiej polityki zagranicznej III RP (np. Traktat Polsko-Niemiecki za "Skubiego"), ale także nagminne tuszowanie przekrętów od handlu samochodami z pominięciem prawa, po przemyt dzieł sztuki, w czym celował w ostatnich latach pan z "Kontroli" MSZ, szwagier kogoś tam na samym topie w PRL. Tego typu epizody nie miały nigdy wpływu na kolejne szczeble kariery najbardziej zainteresowanych, pokazując w świecie słabość państwa polskiego, które takie właśnie kadry sobie niefrasobliwie dobrało.


Mocne 70%

W Polsce, konstytucyjnie do tego powołanymi organami w zakresie prowadzenia polityki zagranicznej państwa są:
Prezydent RP,
Prezes Rady Ministrów,
Minister Spraw Zagranicznych.

Kancelarie: Prezydenta i Premiera, choć niewielkie w części dot. polskiej polityki zagranicznej, są niezwykle ważne i nietrafiona obsada kluczowych doradców – jak dowodzi przypadek osławionego Ryszarda Schnepfa (podobno "prześladowanego w Polsce", wraz z Wielebnym Rabinem Schudrichem), może Premierowi, Rządowi i last but not least – polskiej polityce zagranicznej – może narobić sporo kłopotów. Abstrahując od pierwszych dwóch urzędów, o którym można tylko powiedzieć, że tworzą ad hoc stosunkowo niewielkie komórki ds. polityki zagranicznej, niewielkie ale niezwykle istotne poprzez personalną obsadę odpowiednich departamentów spraw zagranicznych obu kancelarii, teoretycznie istotnym merytorycznie i ideowo aparatem dysponuje Minister SZ. Około tysiąc osób pracuje w Warszawie i dobrze ponad 2,5 tysiąca w składzie stu kilkudziesięciu placówek dyplomatycznych i konsularnych. Gdyby znaleźć jakiś wspólny mianownik dla tej populacji urzędniczej daje się zaobserwować np. wcale istotny fakt, że bynajmniej owe 3,5 tys. osób nie jest w 70%, jak to ma miejsce w wypadku całek populacji Polski – zwolennikami pełnej i dogłębnej lustracji (i dekomunizacji). I owszem, 70% w tych rozważaniach waży. 70% "braci urzędniczej" w MSZ stanowią pracownicy i współpracownicy specsłużb, dopowiedzmy to sobie wyraźnie – post-peerelowskich /bo innych nie stworzyliśmy!/ – tajnych służb. (Spośród owych 70% – ok. 1/3, to WSI, a 2/3 ABW, zwana tu pieszczotliwie "Abwehrą"). Jaki procent z nich stanowią oficerowie i agenci sprzed 1990 r. (naszym zdaniem bardzo znaczny!) – nie wiemy. Powinna to wyświetlić wreszcie szybko przyjęta ustawa lustracyjna! Można by powiedzieć 70% – to nie żaden rekord; wieść gminna niesie (a Premier Gilowska, to na pewno doskonale wiedziała, lub powinna była wiedzieć), że ów procent w Ministerstwie Finansów zbliża się do 90% (sic!) Taki więc stan państwa, jaki stan jego finansów, chciałoby się powiedzieć. Krytycy powiedzą jeszcze zapewne, że przed wojną, w czasach Ministra Józefa Becka, też "w MSZ byli pułkownicy". Jedna tylko różnica: wieloletni szef Departamentu Personalnego, polski Ślązak (owszem major) W. T. Drymmer bardzo dbał o to aby nie było w MSZ RP wpływów państw obcych.


"Strzeżcie się agentur!" (Józef Piłsudski)

Teraz jest zupełnie inaczej. Przez 16 lat III RP nie zadbała, aby pozbyć się z kluczowego ministerstwa państwa, jakim jest MSZ agentów (w tym także potencjalnych agentów) obcych, zagranicznych wpływów. PRL nie była państwem suwerennym, pozostawała w stosunku wasalnym do "Wielkiego Brata". Budowniczowie III RP nie zrobili nic, aby wpływy te ograniczyć. "Archiwum Mitrochina" pokazuje nam, jak wielka była agentura sowiecka w powojennej Francji, czy Włoszech. Rezydent KGB w Polsce, w ostatnim okresie PRL, gen. Witalij Pawłow, miał w porównaniu do Włoch czy Francji ułatwione zadanie, aby plasować dziesiątki, jeśli nie setki swych agentów w mniej lub bardziej kluczowych elementach struktury osłabionego tworu państwowego, jakim była od początku III RP. Pawłow i jego następcy korzystali nawet z niefrasobliwości sporej części sfer szczerze patriotycznych w Polsce, wyznających jakąś czysto nominalistyczną zasadę, obłędnie głoszącą, że być niepodległym, to wystarczy powiedzieć głośno wszem i wobec tromtadracko, że się jest niepodległym. Nic bardziej błędnego! Niepodległość kosztuje. Z dnia na dzień się jej nie stworzy.


Wybór "strasznych" Braci

Powiedzmy sobie szczerze: albo bracia Kaczyńscy, kierownictwo PiS, przekonani koalicjanci itp., itd., będą chcieli zrealizować swój program, zechcą uczciwie i po męsku rozliczyć się ze swym elektoratem, który im zaufał, albo będziemy nieustannie skazani na "niespodzianki" w stylu dymisji Gilowskiej... i tak miną 4 lata, przynosząc w efekcie blady cień szansy na powtórzenie prezydenckiej i parlamentarnej reelekcji. Jednym z kluczowych elementów planu naprawy Rzplitej jest potężna przebudowa także takiej instytucji, jak MSZ. Wybór Stefana Mellera na Ministra Spraw Zagranicznych RP był potężnym policzkiem dla sporej części pisowskiego elektoratu (jeśli nie dla całości, to tylko z braku zorientowania, poprzez długoletni brak informacji i manipulacje). Oto Ministrem SZ został dyplomata ze stajni Bronisława Geremka, były złoty młodzieniec PRL-u, którego tatuś Konrad był kadrowcem w stalinowskim MSZ w latach 50. (przebywający także, a jakże na placówce w imperialistycznej Szwajcarii). Meller był – podobno – pomyślany przez "strasznych" Braci, lub kogoś, kto im tak doradził, jako tarcza przeciwko fali obrzydliwych ataków i wylewania pomyj na "ksenofobiczną Polskę" przez zaprzyjaźnione z "Gazetą Wyborczą" środowiska zachodnich (głównie obyczajowych) "rewolucjonistów". Czy Meller ochronił Polskę przed bezprecedensową (kilkaset ataków, charakterystyczne, że raczej w Europie niż w USA, ale nawet i w Rosji, która się Polską – oficjalnie – nie interesuje) kampanią nienawiści w mediach zachodnich w okresie między wyborem Kaczyńskiego a wizytą Benedykta XVI w Polsce? Każdy średnio zorientowany widzi, że nie; o wiele więcej mamy tu do zawdzięczenia Papieżowi, zaś przyszłość w dziedzinie podstawowego bezpieczeństwa powinniśmy widzieć w dyskusji nad tarczą antyrakietową (wzrasta wówczas skokowo wobec nas szacunek Kremla) a nie w nadmiernych obsesyjnych zabiegach o przychylność Niemiec, czy Francji. Niemców znamy aż nadto, a jak bawiła się Francja w 1940 r., niepowtarzalnie świetnie choćby opisał, w jednym z najważniejszych świadectw polskiej literatury XX wieku nota bene krytyk ślepego polskiego patriotyzmu, nie mający przy tym złudzeń wobec Wschodu – Andrzej Bobkowski ("Szkice piórkiem"). Bracia K. chcieli zapewne odwlec spotkanie z wielkim światem paryskiego salonu. Z jego druzgocącą, bezlitosną, niesprawiedliwą opinią. Niech i tak będzie. Był Meller, niech żyje Anna Fotyga.


"Los Directores" a la Ricardo Schnepfez

Ale sama Fotyga, oczywiście, nic nie zrobi. Lepiej to powiedzieć wcześniej, niż później. Jak w każdym ministerstwie III RP (a jak nie powinno być w IV RP!), rządzi – miękko przechodząc kolejne stany sukcesji datujące się sprzed 1989 r. – koteria dyrektorów ze służb specjalnych. Na tym dyrektorskim poziomie wskaźnik ludzi ze "struktur" (kadrowych oficerów i długoletnich, wypróbowanych agentów), poziomem procentowym sięga (albo i przekracza), wcześniej sygnalizowany poziom z Ministerstwa Finansów.

Za Cimoszewicza i następcy dominowali w MSZ dyrektorzy z WSI, teraz w dobie zbliżającego się rozwiązania tej nigdy nie zweryfikowanej w najmniejszym stopniu instytucji, stworzonej – nie wahamy się tak powiedzieć, kto temu zaprzeczy?! – przez Sowietów, może być inaczej, bo koteria dąży do przepoczwarzenia się, najlepiej z bezpośrednim kontaktem do "Pałacu". Na szczęście Bracia K. i Minister Fotyga są bardziej niż nieufni. Nie na darmo majstrowano nocą już dobre kilkadziesiąt lat nieprzerwanie przy ich samochodach, przy ich mieszkaniach, przy ich środkach łączności i komunikacji. Właściwie Towarzysze spartolili robotę, nie wypracowując sobie dostatecznych kanałów komunikacji z obecnym "Pałacem". Miał przecież wygrać Cimoszewicz... Jak pracowali w MSZ, doskonale pokazuje (np. "ustawianie" przetargów dla ludzi Prezia) political fiction Anny Jaruckiej "Czyste ręce"...


Gdyby chcieć skonstruować "typ idealny" dyrektora MSZ można by pokusić się o taką oto charakterystykę: na studiach został TW, potem pojawiła się (późne lata 80.) perspektywa ukadrowienia, szczęśliwie wraz ze studiami podyplomowymi na moskiewskim MGiMO. Inni załapali się potem nawet wyjazd "na Fullbrighta" do Stanów (jak to dobrze, że był na Kapitolu taki senator – "pożyteczny idiota", który choć nie udało mu się zlikwidować na początku lat 70. Radia Wolna Europa" i "Radia Swoboda", to tyle jednak bezinteresownie zrobił dla ambitnej młodzieży z Polski, po moskiewskich studiach i często z KPP-owskim rodowodem, jeśli chodzi o ważne w PRL-u "pochodzenie"). Niektórzy z dyrektorów otarli się przed wstąpieniem do służb tajnych III RP o działalność w organizacjach prawicowych albo takich, które za takie (dla gawiedzi) chciały uchodzić. No a potem "nowy UOP" a przede wszystkim osławiony notes prof. B. Geremka, długoletniego, w l. 90-tych przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych. W rezultacie partia sukcesyjna Unii Wolności – demokracikropkapl – mając circa 1 % poparcia społecznego, ma sporą, ba kolosalną nadreprezentację w MSZ. W szczególności im wyższy szczebel tym więcej pojętnych "uczniów Geremka", nawet teraz za PiS-u, aż po najwyższy szczebel wiceministrów. Gdyby jednak ktoś pomyślał – i tu wracamy do owych 70 % z początku tej analizy – że kadry UW w resorcie spraw zagranicznych rekrutują się z owych 30 % pozostałych po działkach "Abwehry" i WSI w MSZ, byłby bardziej niż w błędzie. Można tylko zastanawiać się, czy ów dyrektor, czy nawet wiceminister, a jednocześnie spadek po omnipotencji prof. Geremka w MSZ, jest zwykłym osobowym źródłem informacji (w swej genezie zwykle sięgającym okresu sprzed 1990 r.) – to bardzo pomagało w wznoszeniu się po szczeblach "państwowej"/"międzynarodowej" kariery, czy już ukadrowionym wyższym oficerem wiadomych służb. Powinna to pokazać lustracja w MSZ, która byłaby połączona z rzetelną dekomunizacją tego bardzo ważnego dla funkcjonowania Polski resortu.


"Czyste ręce"

Jak wiadomo, tytuł taki nosi political fiction pióra (?) Anny Jaruckiej, b. asystentki Cimoszewicza. Ten zgrabny scenariusz filmowy oddaje, w sposób świadomy lub nie zupełnie zamierzony, grozę panoszenia się służb w MSZ z kapitalną sceną podmiany strony z kwotą z dokumentu przetargowego zamkniętego w sejfie w odpowiednim pokoju w MSZ (w myśl zasady z SLD: "orzeł, czy reszka głosuję na Leszka", w tym political fiction w MSZ wygrywała zawsze, skądinąd znana (lub o bardzo podobnej nazwie) firma "Prajkom". Jest w tym zawarta pewna symbolika: tak jak zawsze miał wygrywać Miller, zawsze miał "wygrywać" przetargi "Prajkom", tak też i zawsze, obojętnie jaki prezydent, który premier, jakiego powołamy (lub oni powołają) ministra, tak zawsze element decyzyjny w MSZ, owi niemal metafizyczni "los directores" – to zawsze będą "nasi". Jak to się mówi w tych sferach, nieco enigmatycznie: "ze struktur". System "strukturalny", rdzeń każdego polskiego ministerstwa ale przede wszystkim takich jak MSZ (dla tych, co wiedzą gdzie są konfitury), został wykształcony w latach 80-tych (choć genezą sięga szkoły wywiadu sowieckiego w Kujbyszewie, hen, hen za wczesnego Stalina), kiedy elity PRL-u i ich służby zaczęły przygotowywać się do oddania – pozornego oddania władzy – opozycji. Zaprzęgnięto w karb umysłowości typu "Bolka", przygotowano "żelazne" kadry, owe parę tysięcy kluczowych oficerów i agentów, dorabiając im odpowiednie legendy (wykształcony na Zachodzie, pilnie rozrzucał ulotki, pisał namiętnie pod pseudonimem, spał i chrapał na styropianie, brał udział gorliwie w pielgrzymkach, jeździł do Watykanu, do samego Papieża, proszę oto fotografia, itp., itd.) Sporo tych gagatków "poszło w dyplomację".

Przede wszystkim kadry

Te czasy mają szansę odejść już do niebytu. Wymaga to jednak ogromnego wysiłku. Wierzymy, że tak jak Prezydent Kaczyński nie musiał – w generaliach – informować się od ks. Zaleskiego, o tym i owym spośród księży-agentów, wierzymy, że tak jak zdawał sobie sprawę w styczniu br. z ryzyka mianowania Gilowskiej (bo wieść o niejasnościach krążyły już od paru lat), tak też – przede wszystkim – zorientowany jest w uwikłaniach MSZ w świat specsłużb i grożące konsekwencje trwania opanowania tego ważnego resortu przez środowiska wrogie demokracji, wrogie niepodległości i będące nolens volens na pasku Moskwy. Ta pępowina nie została przecież dotąd przecięta.

Upływa dzień za dniem wikłając obóz rządowym w medialne spory, które mają li tyko na celu odwleczenie reform państwa a w tym – warunek sina qua non – nie dopuszczenie do marginalizacji formalnego (i nie formalnego) środowiska służb specjalnych, o moskiewskiej proweniencji. I tu nie chodzi, tak naprawdę, o jakiegoś 16-17 letniego młodzieńca który przez rok opowiadał zupełnie niechlubne rzeczy, jak ów b. neonazista, obecnie urzędnik, których się teraz niewątpliwie wstydzi. Chodzi o lustrację pełną, obejmującą "struktury", nie o lustrację "do 1983 r.", czy inne sztuczki wrogów Polski, tylko o lustrację, tak skuteczną jak niemiecka, czy czeska! Tu chodzi o te kilka tysięcy osób, bardzo kluczowych zapewne kilkaset (w dużej mierze w Centrali MSZ, w obu Kancelariach i na dobrze płatnych stanowiskach w dyplomacji), którzy świadomie – w swym jak najbardziej dorosłym życiu – byli członkami totalitarnej PZPR, brali pieniądze za wysługiwanie się aparatowi represji PRL, szkoleni byli w Moskwie, nie przechodzili żadnej weryfikacji ze strony zbyt liberalnej dla swych wrogów RP, którzy są potencjalnie gotowi pozytywnie odpowiedzieć na propozycję dawnych mocodawców ze Wschodu (lub nowych skądkolwiek), jeśli jeszcze tego nie zrobili.

Czy Pan Prezydent Lech Kaczyński zamierza zwrócić się (o ile tego jeszcze nie zrobił), na przykład – do Pana Profesora Andrzeja Zybertowicza z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, niekwestionowanego autorytetu w sprawach służb specjalnych PRL-u i III RP z propozycją wykorzystania wiedzy Prof. Zybertowicza dla wyjścia z powyżej opisanego impasu?

Czekamy.


Tak dalej być nie może!

Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi w MSZ wyraźnie wyczuwało się nerwowość. Stawiano na SLD i Cimoszewicza, potem na PO i Tuska. Po zwycięstwie PiS i Kaczyńskiego zapanowała żałoba i uzasadnione (wydawałoby się) przeświadczenie, ze "la belle epoque" się skończyła. Chyba niesłusznie. Już niespodziewana nominacja Mellera, pokazała ze PiS nie ma pomysłu na MSZ. Wiceministrami, za wyjątkiem obecnej Pani Minister Anny Fotygi i Wiceministra Witolda Waszczykowskiego zostali – w pozostałych 5 przypadkach wyłącznie ludzie szykowani na te stanowiska przez "premiera z Krakowa" (dawniej zaciętego wroga lustracji), jednoznacznie kojarzeni wpierw z UW, a obecnie z PO. Mało konstruktywna, histeryczna wręcz – na polskiej scenie politycznej – opozycja ma nieprawdopodobny wkład w kształtowanie polskiej polityki zagranicznej. Częstokroć niezgodnie z intencjami PiS i szerzej koalicji rządowej. Na szczeblach dyrektorskich przejawia się to niezwykłym przywiązaniem do Konstytucji Europejskiej, przywiązaniem mającym coś w sobie z zachowania sekciarzy, neofitów jakichś potężnych idei. Rozumiemy, ze Moskwę zastąpiła Bruksela. Gdzie Polska w tym wszystkim? Szkoda pytać.

W istocie do tej pory nikt nie przyjrzał się nawet dyrektorom MSZ, ich zastępcom, naczelnikom. SLD nie tylko obsadziła jesienią ub.r., ostatnim rzutem na taśmę wszelkie stanowiska do obsadzenia w MSZ, ale w istocie SLD (oraz UW) mają wciąż dominujący wpływ na prace MSZ (spowalniając, sabotując, spychając co trzeba na boczny tor, itd.) Także przyznane przez SLD podwyżki dla kasty dyrektorów w MSZ, wprawiły swoją wysokością w zdumienie jesienią 2005 r. urzędników Kancelarii Premiera, pozwalając zarabiać im po kilkanaście tys. zł miesięcznie, więcej – niejednokrotnie – niż mianowanym przez nowy rząd wiceministrom. Czy jest to normalne? W Polsce, okazuje się – tak. Wytłumaczenie: dyrektorzy stanowią podstawę "struktury".

Meller stanął murem na straży starego układu. Jedyna akcje sanacyjna jaka podjął – było, podobno wbrew sobie i za cenę bycia choć trochę ministrem, pod naciskiem "Pałacu", celem uwiarygodnienia się w oczach nowej władzy – typowe "pars pro toto" – było poświęcenie paru towarzyszy. Miało być tych zwalnianych ambasadorów 60, tak chciał "Pałac", skończyło się wpierw na 10, a teraz może liczba nawet sięga 12 czy 13, ale też jest okres rotacji ambasadorskich i innych. Gdzież ta czystka? Wszystko wskazuje, że ocaleli zdaje się ci, którzy maja bądź najwyższe stopnie, bądź najwyższe zasługi w służbach specjalnych. Oj, odpłacą oni figla Prezydentowi, i nie będzie to wcale jakichś przekręcony proporczyk na samochodzie! Taki ambasador Paszczyk, odwołany pół roku temu, siedzi sobie na placóweczce i śmieje się w kułak z Pani Minister i Jej Protektorów. Rządzą przecież dyrektorzy, "struktura" i tylko oni wiedzą – takie przynajmniej roztaczają miraże – jak robi się to, czy tamto. Ambasadorzy czekają spokojnie, jak i większość MSZ... na upadek rządu. Dla nich to "rząd tymczasowy", jak się pocieszają w rozmowach.

Józef B-k, Jan hr. Sz-k, Wiktor T. D-r


P.S. Postulowane zmiany kadrowe w polskiej polityce zagranicznej znalazły potężne wsparcie w kręgach polonijnych w świecie, oburzonych przedłużającym się po 1989 stanem inercji i konserwowaniem fasadowości Rzplitej przez siły antylustracyjne i kryptokomunistyczne. Naczelne władze państwowe otrzymują nieustannie petycje wysyłane przez latynoamerykański USOPAŁ, czy Australijską Grupę Lustracyjną. Problematyka wyczekiwanych latami przez społeczeństwo zmian w MSZ jest w tych apelach – niezmiennie obecna. Czekamy...





Rozmiar: 27837 bajtów