Wspomnienie o pani Danusi Romańskiej



Pani Danusia Romańska urodziła się we Lwowie w 1913 roku. Jej ojciec, Józef Romański, był szefem lwowskiego PSL-u. Nie wiem, jakiego zawodu była matka, Helena z domu Januszówna. Był jeszcze młodszy braciszek, Danusi, Tadzio, ale zmarł, kiedy miał dwa lata.

Na początku wojny, w roku 1939, ojca Danusi aresztowali sowieci i wywieźli do Ostaszkowa. Tam był wyznaczony jako pierwszy na liście do wywózki. Więźniów załadowali na barkę i gdzieś na morzu zatopili. Danusia dowiedziała się o tym w 1989 lub 1990 roku, gdy Jaruzelski przywiózł z Moskwy dokumenty dotyczące tej zbrodni. Potem wiadomość o tym znalazła się w gazecie, chyba w „Wyborczej”. Danusia była wstrząśnięta, bo była to pierwsza wiadomość o jej ojcu od czasu rozstania we Lwowie.

Panią Danusię z matką wywieźli na wschód, chyba do Kazachstanu. Kiedyś dali Danusi wóz z parą wołów, kazali jechać na step i tam całe lato grabiła siano, a potem miała je przywieźć na miejsce. To był problem, bo nigdy z wołami i z takim pojazdem nie miała do czynienia. Nie wiem, gdzie jeszcze pracowała, ale na pewno nie było im lekko.

Tam, na wschodzie, poznała jakiegoś mężczyznę, zakochała się w nim i chciała za niego wyjść za mąż. Księdza na miejscu nie było, więc ślubu udzieliła im jej matka. Nie znam jego imienia ani nazwiska. On poszedł do Kościuszkowców i zaginął. Nigdy już go nie zobaczyła. Urodziła w Kazachstanie dziecko, które zaraz zmarło. Dowiedziałam się o tym nie od niej, ale od jej znajomych, już po jej śmierci. To sprawa intymna, nie wiem, czy ktoś z żyjących jeszcze o tym wie. Piszę o tym, bo pani Danusia nie żyje i nie zaszkodzi to jej opinii. Ludzka rzecz.

Po wojnie obie wróciły do Polski, zamieszkały w Żaganiu, w dzielnicy willowej, gdzie mieszkali z rodzinami oficerowie radzieccy wyższej rangi. Przychodził do nich jakiś ruski oficer, czasem z żoną, czasem sam, pogadać i posiedzieć w normalnym domu. Jego żona była prostą dziewczyną, która chyba nie stworzyła mu prawdziwego domu. Przychodził z potrzeby porozmawiania z kimś na poziomie, może zaprzyjaźnienia się z kimś miejscowym. Po jakimś czasie Danusia zobaczyła go na ulicy, gdzie sprzedawał jakieś ubrania. Okazało się, że ponieważ chodził do polskiego domu, naczalstwo kazało mu w ciągu paru dni wrócić do Związku Radzieckiego, więc sprzedawał z ręki zbędne rzeczy, które trudno byłoby mu zabrać ze sobą. Więcej już go nie widziała..

W Żaganiu obok nich mieszkał kuzyn, z którym Danusia chodziła na dancingi do „Resursy” lub restauracji „Pod Światełkami”, gdzie się bawili i tańczyli, cieszyli się, że już nie ma wojny, wykorzystując cały wolny czas na zabawę. To się chyba pani Helenie nie podobało, bo postanowiła oderwać córkę od zabawy i wyjechać do większego miasta. Padło na Wrocław. Przyjechały, nie wiem, gdzie mieszkały, w końcu dostały mieszkanie spółdzielcze na Drukarskiej, o wielkości 32 , pokój, ciemna kuchnia i taka łazienka. Tu, we Wrocławiu Danusia odtworzyła swoją metrykę urodzenia, przy okazji „odmłodziła się”, poprawiając na jakimś dokumencie rok urodzenia z 1913 na 1918. W rezultacie musiała o pięć lat dłużej pracować do emerytury. Pracowała we Wrocławskim Zjednoczeniu Budownictwa, chyba jako księgowa. Jej ślub nie był nigdzie zarejestrowany, więc uchodziła za pannę i nosiła swoje nazwisko panieńskie.

Pani Helena zmarła w 1977 roku, pochowana jest na Cmentarzu Grabiszyńskim na polu 42.

Danusia pomagała nam w wydawaniu „Wiadomości Bieżących”. Aresztowali ją w grudniu 1982 roku. Przesiedziała w celi całą noc, płacząc nad zostawionym w domu kotem, ale ubek, który ją aresztował, obiecał kota karmić i zmieniać piasek. Chyba nawet to robił. Niedługo ją wypuścili chyba ze względu na wiek. A wsypał ją Andrzej Oryński z „Wiadomości Bieżących”.

Wtedy poznałam panią Danusię i w jej domu powstał punkt kolportażowy Solidarności Walczącej. Mówiła, że nie chciała z daleka przyglądać się Historii, chciała w niej czynnie uczestniczyć i sama ją tworzyć, dlatego włączyła się w działalność. Przychodziła do niej Basia Sarapuk i snuły się opowieści o ojcu Basi, który był w AK, a po wojnie się ukrywał. Były też inne opowieści, przyjaźń z kotem Felkiem (Felicjanem) i papierosy ekstra mocne, które Danusia paliła.

W październiku 1990 r. zaczęła źle się czuć, przestała palić. W lutym 1991 r. dostała skierowanie do szpitala na Brochowie. Tam odwiedzałam ją codziennie lub co drugi dzień. Narzekała, że jest bardzo słaba, że zamiast zostawić ją w łóżku, żeby spokojnie leżała, wożą ją prawie codziennie do innych szpitali na jakieś specjalne badania. W końcu lekarka powiedziała mi, że Danusia ma liczne ogniska nowotworowe, więc wiedziałam już, czym to się skończy. Zdążyłam załatwić jej ostatnie  namaszczenie dwa dni przed śmiercią.

Zmarła w końcu marca 1991 r. Nie mogłam pochować jej w grobie jej matki, bo minęło zaledwie 14 lat od tamtej śmierci. Leży na polu 35B na cmentarzu Grabiszyńskim, rząd czwarty od końca. Kota (to był kot „dżentelmen”) wzięłam do siebie do domu, ale zdechł po pół roku.

Tyle wiem o pani Danusi.

Zofia Maciejewska