Podziemne gadżety

Działanie w specyficznych warunkach konspiracji w stanie wojennym rodziło często potrzebę stworzenia odpowiednich narzędzi, niespotykanych nigdzie indziej. Chcielibyśmy zebrać w tym miejscu przykłady drobnych wynalazków i usprawnień ułatwiających pracę podziemnym działaczom. Apelujemy do kolegów o nadsyłanie kolejnych opisów.

Płaszcz do przenoszenia papieru

Początek stanu wojennego. Jeden z zaopatrzeniowców redakcji "Z Dnia na Dzień", do którego obowiązków należało dostarczanie papieru, zdobył gdzieś długi płaszcz (kolejowy?). Od strony podszewki wszył duże kieszenie, mieszczące wiele ryz papieru. "Załadowany" płaszcz był bardzo ciężki i nie sposób było w nim usiąść, ale z zewnątrz, nawet z bliska, nie można było czegokolwiek zauważyć. Wynalazca przez wiele miesięcy codziennie przewoził spore ładunki papieru, przechodząc bezkarnie wiele kontroli milicyjnych na ulicach.

Inny z zaopatrzeniowców zastosował metodę "na bezczelnego": wypełniał papierem wielką walizę i wsiadając do tramwaju, z hukiem ciskał ją na sam środek. Tę jednak metodę dawało się stosować nie za często, no i trzeba było mieć szczęście...

RL

Konspiracyjny cudo-atrament

W 1983 otrzymaliśmy z jakiegoś źródła buteleczkę po syropie, w której znajdował się przezroczysty, bezzapachowy płyn. Próbowaliśmy odgadnąć jego zastosowanie, lecz nic nam do głowy logicznego nie przychodziło. Dopiero przy następnej przesyłce, którą przywiózł nasz kurier była informacja, że w butelce jest.... atrament sympatyczny!!!. Zrobili go chemicy z naszego podziemnego środowiska. Pisało się tym atramentem za pomocą pióra (stalówka na nasadce, takimi piórami pisaliśmy niegdyś w szkole podstawowej) – tylko trzeba było patrzeć na proces pisania pod kątem, by widzieć w świetle mokre ślady liter. Atrament był przecież bezbarwny i jak wysechł, nie było nic widać. Jeśli chciało się przeczytać, należało papier z zapiskiem podgrzewać np. nad zapaloną kuchenką gazową, zielone litery wychodziły także pod wpływem ogrzewania zapisanego papieru na bardzo gorącym kaloryferze. Jeśli nie było pod ręką takich urządzeń, wystarczała zwykła zapalniczka czy płomień zapałki (tylko bardzo ostrożnie, by nie zapalić papieru). Atrament sympatyczny stosowaliśmy dość często, zwłaszcza w przypadkach, gdy informacje były zbyt cenne, i groziło to przechwyceniem przez SB. Pół buteleczki atramentu zostało mi do dzisiaj. Sprawdziłem: jeszcze działa...

Piotr Hlebowicz

Pojemnik na makiety

Odkąd redakcja "Biuletynu Dolnośląskiego" zaczęła przygotowywać komputerowe makiety kolejnych numerów (1985 r.), trzeba było je drukować na drukarce, którą dzieliliśmy z redakcją "Repliki". Drukarka na stałe znajdowała się w mieszkaniu Teresy Witkiewicz. Przynajmniej raz w miesiącu jeździłem więc tam tramwajem przez całe miasto. Kaseta magnetofonowa z zapisem numeru mieściła się w kieszeni, ale duże wydruki trzeba było przewozić, nie uszkadzając ich, a jednocześnie w sposób niezwracający uwagi. Początkowo przewoziłem je w twardej oprawie na brzuchu. Strasznie to jednak gniotło i nie można było usiąść (człowiek był sztywny). Po pewnym czasie wpadłem na najlepszy ze sposobów: do skróconej do wymiarów papieru A4 (długość ok. 22 cm) rury od odkurzacza wkładało się starannie zwiniętą makietę, a rurę umieszczało się w rękawie kurtki (oczywiście, rękaw musiał być zakończony ściągaczem). Dzięki temu "wynalazkowi" bezpiecznie i wygodnie przewoziłem wiele makiet, a czasem także bibułę.

RL

Lusterka antyinwigilacyjne

Przeszkodą w stwierdzeniu, czy jesteśmy obstawiani, jest często brak oczu z tyłu głowy. Owszem, czasem można się posłużyć szybą wystawową czy (w przypadku pań) puderniczką. Te metody jednak czasem zawodzą (np. w okolicy pozbawionej sklepów, trudno też co chwila sięgać po puderniczkę). Nerwowe oglądanie się za siebie jest najgorszą z metod, która może nawet doprowadzić do zwrócenia na siebie uwagi. Naturalne jest natomiast częste sprawdzanie czasu na zegarku i to właśnie stało się podstawą tego "wynalazku". Okrągłe lusterko średnicy ok. 3 cm z jakiejś zabawki zostało oprawione na kształt zegarka i zaopatrzone w gumkę. Było nie do rozpoznania z odległości kilku kroków, a umożliwiało dyskretne rozpoznanie "ogona". Stosowano je we Wrocławiu w II połowie lat 80.

Inne "lusterko antyinwigilacyjne" stosowano w samochodach (m.in. w środowisku "NOWej"). Oprócz zwykłych lusterek stanowiących wyposażenie każdego samochodu stosowano dodatkowe, tak ustawione, żeby pasażer mógł cały czas obserwować pojazdy jadące z tyłu.

RL





Rozmiar: 27837 bajtów